czwartek, 22 kwietnia 2010

Polskość...

-Czujesz się Polakiem?
-Nie, czuję się człowiekiem.
-Odmawiasz Polakom człowieczeństwa?
-Nie, odmawiam człowieczeństwu podziałów.

Czym jest polskość? Technicznie rzecz biorąc, jest tym samym, co niemieckość, czy rosyjskość.
To po prostu zestaw tradycji, zwyczajów, obyczajów, określony teren, język, historia i jej świadomość- bądź też brak jej świadomości. Powstawanie polskości, niemieckości, czy rosyjskości to procesy historyczne i polegające na izolowaniu się od siebie osobników gatunku homo sapiens. To, jak posługujemy się językiem, jak komunikujemy się ze sobą, jak tworzymy więzi społeczne, jak przetwarzamy informacje- wszystkie te czynniki łączą nas jako ludzkość. Zarówno jeśli chodzi o powstawanie narodów, jak i pielęgnowanie tzw. ducha narodu- grają tu rolę dokładnie te same mechanizmy psychologiczne, typowe dla każdego człowieka. Coraz nowsze badania naukowe udowadniają, na ile mentalność narodowa uwarunkowana jest genetycznie, a na ile środowiskowo. Otóż same geny nie zawierają pierwiastka narodowego niemal wcale. Jedynym wyjątkiem są sekwencje genów, które odpowiadają za wykształcenie się odpowiednio zbudowanych narządów mowy, jakie muszą zostać dopasowane do posługiwania się dźwiękami fonetycznymi typowymi dla danej narodowości, lecz obcymi dla pozostałych. To, czy człowiek czuje się Rosjaninem, Francuzem, Niemcem, czy Polakiem- to, czy czuje się gotów zginąć „dla ojczyzny”, lub to, czy czuje dumę z tego, że jest przedstawicielem danej grupy, albo tym bardziej, czy wie coś na temat historii „swojego narodu”- każdy z tych elementów jest zdeterminowany wyłącznie środowiskowo.

Spokojnie można zatem uznać, iż żaden człowiek w istocie nie rodzi się Włochem, Amerykaninem, czy przedstawicielem jakiegokolwiek innego narodu- człowiek rodzi się po prostu człowiekiem, zaś to, czy zostanie w przyszłości szeroko pojmowanym patriotą zależy jedynie od tego, czy zostanie nakarmiony odpowiednią dawką indoktrynacji. Czy to aby nie za dosadne słowo? Oczywiście, natura indoktrynacji jest perfidna. Najczęściej odbywa się bez świadomości indoktrynujących, że uskuteczniają ten proces, a co dopiero, jeśli pytamy o świadomość tych, którzy indoktrynacji są poddawani. Jest to jednak z samej natury błędne koło, które cały czas podtrzymuje różnego rodzaju internacjonalną izolację, tworząc z pewnych instytucji swoistego propagatora „tożsamości narodowej”. Tacy propagatorzy są podczepieni pod narody z racji historycznych i trudno stwierdzić, kiedy priorytet utrzymania przy życiu tożsamości narodowej przestał być szczerym zabiegiem, a zaczął być interesem przetrwania tych właśnie instytucji. Przykładem może być tu Kościół Katolicki i Polska. Należałoby się spytać, na ile dogmatyzm tego Kościoła pomagał w rozwoju Polski ogólnie, a na ile wszczepił się w tryby tradycji kopiowanych do szeregu kolejnych pokoleń niczym wirusy, z jednej strony oferując wachlarz pięknych co do atmosfery świąt, a z drugiej strony gloryfikując cierpienie i męczeńską śmierć. Znów, nie jest to cecha zdeterminowana genetycznie i mamy szczęście, że nie jest. Wpływ aksjologii katolickiej na mentalność społeczeństwa to raczej skutek uboczny, niż przyczyna jego powszechności. Podobnie, jak można podejść do problemu religii w ogóle, w kategoriach ewolucyjnych.

Narody powstawały z różnych przyczyn, lecz generalnie, główną przyczyną tych procesów była separacja geograficzna. Nie ma żadnych wątpliwości, iż kolebką ludzkości jest Afryka- natomiast domniemanie, że w przeciągu choćby kilku tysięcy lat do separacji poszczególnych grup mogły doprowadzić najróżniejsze czynniki środowiskowe, takie, jak katastrofy naturalne, wydaje się całkiem uprawnione. Nie mamy przecież podejrzeń, iż historia z biblijną wieżą Babel jest prawdziwa, a poróżnienie językowe to skutek kary boskiej, jaką wymierzył nam Jahwe, gdy nasi przodkowie próbowali dosięgnąć swoją budowlą nieba. Na nasze (ludzi) nieszczęście, bagaż podobnych mitów o różnym pochodzeniu to dodatkowy bodziec do utrzymywania izolacji. Zawsze, w mniejszym, lub większym stopniu, prowadzi do przekonania, że w ten, czy inny sposób NASZ naród jest lepszy od TAMTEGO. Wierzący Żydzi mogą nadal żywić przekonanie, że są narodem wybranym przez boga, my zaś, że nasz kraj ma do zagrania rolę umęczonego Chrystusa. Mity- mity narodowe, religijne, czy pseudonaukowe- wszystkie są szkodliwe właśnie z tego powodu, że są MITAMI. Zawierają śladową ilość prawdy, lecz przemawiają do nas za pomocą symboliki i skojarzeń, nie zaś rzeczywistych związków przyczynowo-skutkowych, jakie rozpatrujemy wtedy, gdy posługujemy się logiką. Mity są więc szkodliwe z tej prostej przyczyny, że nie są PRAWDĄ, a w większej mierze FAŁSZEM, który bezpodstawnie podbudowuje nasze ego. Nie daje nam satysfakcji uczciwie zasłużonej, jak wtedy, gdy indywidualnie, lub społecznie osiągamy coś ważnego i korzystnego. Daje nam natomiast złudne poczucie fałszywej dumy, ponieważ aby ją poczuć, wystarczy tyle wysiłku umysłowego, ile trzeba włożyć w wysłuchiwanie nadętych bajarzy, którzy poza bajaniem nie wnoszą niczego konstruktywnego. Aby poczuć dumę narodową, wystarczy ich posłuchać i przypomnieć sobie, że jest się Polakiem/Niemcem/Rosjaninem/Litwinem. Wytwarza to komiczne konsekwencje- zdaje się, że aby być dumnym, nie trzeba osiągnąć czegoś konkretnego, za sprawą własnych starań- wystarczy, że urodzisz się na danym terenie. Co w ostateczności zależy od tego, że twoi odlegli przodkowie właśnie na tym terenie się kiedyś pojawili.


Jest to rzecz jasna duże uproszczenie, ale powinno skłaniać do myślenia. Sądzę jednak, że to właśnie geograficzne rozdzielenie było pierwotną przyczyną powstawania odrębnych wspólnot. Dopiero później zaczęły pojawiać się mity o przedstawicielach innych grup, których bazą był strach przed nieznanym. Dzisiaj fakt, że ludzkość jest jedną, wielką rodziną, stanowi fakt empiryczny, z racji postępu naukowego. Dlatego właśnie dość dobrze współgrają z tym faktem słowa Jana Pawła II- „Nie lękajcie się”.

Nie mam pojęcia, dlaczego tak wielu ludziom na obecnym etapie wiedzy nadal potrzebne są podziały na „my i oni”. Nie wiem, dlaczego każdemu człowiekowi nie wystarczy „wróg” w postaci ignorancji, który napędza te bezpodstawne w gruncie rzeczy podziały. A może mógłby być on wrogiem, gdyby do głosu częściej dochodzili kosmopolici? Niewykluczone. Wszystko, co składa się na narodową mentalność, a więc to, co zależy od indoktrynacji, prowadzi do nieszczęść. W tym różnorakie uprzedzenia i stereotypy, które funkcjonują na zasadzie bezpodstawnego przypisywania konkretnym narodom określonych cech. Predyspozycje genetyczne przypadają statystycznie tak samo w przypadku każdego kraju. To dopiero wmawianie sobie i innym cech narodowych i stereotypów na temat innych narodów, stwarza iluzję, iż rzeczywiście mamy do czynienia z poważnymi różnicami. Nic innego, jak błędne koło zlepku różnorakich tradycji i mitów konstytuuje nas w określonym sposobie myślenia. Działa to na podobnej zasadzie, co charakterystyka znaków zodiaku. Nie ma za nią żadnych dowodów i argumentów. To ludzie przyjmując te podziały za prawdziwe, narzucają sobie konkretny styl życia, cechy charakteru itd.

Jak dotąd czytelnikom może zdawać się, że demonizuję tradycje. Otóż nic podobnego. Same tradycje nie są złe tylko z tego powodu, że są tradycjami. W przeważającej części przypadków tak jest, ponieważ nie są adekwatne do obecnego stanu wiedzy. Pewne jednak tradycje same w sobie nie są szkodliwe. Katastrofalne w skutkach jest jedynie myślenie o nich w kategoriach sacrum, czego egzemplifikacją jest konserwatyzm. Tradycja nie jest czymś świętym i nienaruszalnym, ponieważ przyjęła się kiedyś i zaczęło się jej powielanie, co może trwać nawet od tysięcy lat. Nasze mózgi nie są idealne, tym bardziej, jeśli nie ćwiczymy się w racjonalnym myśleniu. Nie jest niczym trudnym pozostawanie z bagażem mitów narodowo-religijnych na własnym podwórku i stagnacja, którą wielu określa jako sukces. Sęk w tym, że może i trudniejsze, ale na pewno bardziej pozytywne w skutkach jest zweryfikowanie tego bagażu, co może skutkować odrzuceniem podziałów i większym zaufaniem do człowieka jako takiego.

Oprócz tworzenia różnych mitów na temat tak własnych, jak i innych narodów, innym szkodliwym czynnikiem jest syndrom odpowiedzialności zbiorowej, który z owymi mitami wiąże się nieodzownie. Ludzie nie potrafiąc zawrócić koła indoktrynacji, powracając jednocześnie do sedna problemu, identyfikują się jako Polacy, Rosjanie, czy Niemcy. Nie potrafią dojść do oczywistego wniosku, iż monstra takie, jak Adolf Hitler, czy Józef Stalin, nie byli źli z tego powodu, że byli Niemcami, czy Rosjanami (właściwie, Stalin był Gruzinem). Byli nimi przede wszystkim z tego powodu, że wykazywali psychopatię i potrafili pociągnąć za sobą tłumy dzięki charyzmie. Badania udowadniają, że pięć kroków do tyranii, wśród których pierwszy to właśnie separacja, to mechanizm, który potrafi przyjąć się na dowolnym społecznym gruncie, niezależnie od tego, czy przeciętni obywatele uważają się za pełnych empatii, czy też nie. Ludzie w takim razie nie dzielą się tak naprawdę na Rosjan, Niemców, Polaków itd. ale na tych, którzy umieją analizować i odrzucać podziały i na tych, którzy chętnie je przyjmują.

Dopomaga w tym także historia, której mityczna interpretacja potrafi nagiąć ją do granic zdrowego rozsądku.
W przypadku takich tragedii jak Katyń, ludzie wolą utożsamiać się z poległymi przodkami, nie myśląc o tym, iż walka o niepodległość to efekt wygodnictwa władców i prymitywnej walki zamiast chęci współpracy. Częściej solidaryzujemy się z rodakami i odczuwamy niechęć do innych narodów, których sadystyczni reprezentanci dawno już nie żyją. Czy nie bardziej korzystna jest refleksja nad tym, jak daleko może posunąć się CZŁOWIEK i jak powinno się uważać na demagogów uskuteczniających kłamliwą, dogmatyczną propagandę?
Niestety, wielu Polaków nie dość, że oczekuje przeprosin od bliżej nieokreślonej Rosji (nie wiem, czy chodzi o władze, czy każdego obywatela Rosji z osobna?), pewni Rosjanie naprawdę czują się winni za to, co zrobili ich pobratymcy. To tak, jakbym ja, ateista, wstydził się za papieża-Polaka, którego kłamliwe i metafizyczne nauki o grzeszności antykoncepcji pośrednio przyczyniły się do setek zgonów w Afryce. Niektórzy obywatele Rosji odmawiają przeprosin, choć teoretycznie uznają ich rację bytu, jakby mieli za coś przepraszać, bądź nie przepraszać. Niestety, zmarłych i zabitych ludzi nie osądzi także bóg. Nie ma tu osądu, oprócz osądu moralnego. Teraz należy zastanowić się nad kondycją ludzkości, jej sposobem myślenia. Nad naturalnymi przyczynami degeneracji, takich, jak choćby psychopatia.

piątek, 19 lutego 2010

Jako że się nie zmieściło...

Czasem, gdy napisze się artykuł, pojawia się krótki komentarz, który domaga się dłuższej odpowiedzi. Tak było w tym przypadku, w moim artykule "A co z twoimi przodkami, bezbożniku?" na www.racjonalista.pl. Najpierw włącza się Worda, następnie okazuje się, że komentarz zajmuje stronę. Kopiuje się jedną trzecią i wkleja w pole komentarza, a tutaj informacja, że zostało znaków zero. Skraca się więc wypowiedź jeszcze do połowy, ale że znaków pozostało 0, uznaje się, że to jakiś błąd. Dobrze, wysyłam komentarz. Wtedy pojawia się info: "treść komentarza przekracza 1300 znaków, jego część zostanie ucięta. Czy chcesz poprawić?" Klika się anuluj, bo przecież na pewno nie ma w nim 1300 znaków, jest jakieś 900 mniej. Dobra, jakiś tam błąd, pewnie zamieści więcej literek. ANLULUJ! Czekam, czekam... co? Nie udało się! I jaką mam informację? Że... treść komentarza jest... zbyt krótka!

No nic, komentarz wklejam więc tutaj, na mojego bloga. Oto jego treść:

Wiara jako taka polega na przyjmowaniu pewnych poglądów bez dowodów, a jedynie na podstawie wyraźnych przesłanek. Wiara religijna (w boga, w bogów) to wiara bez żadnych dowodów, ani przesłanek, bo przesłanką nie jest chęć wszechmocnego opiekuna, bądź opiekunów, którą nauka przecież również wyjaśnia. To bóg był pierwszy- to idea powstała na skutek kaprysów i wielkiej ilości niewyjaśnionych do pewnego czasu zjawisk. Przyjmując na wiarę istnienie boga, do znudzenia przypominanych wróżek, czy jakichkolwiek bytów, których istnienia z definicji nie można dowieść, nie należy naciągać też definicji wiary, nazywając osobę, która nie wierzy w istnienie w/w jako człowieka „wierzącego w ich nieistnienie”.

Ostatecznie, rzecz jasna, nie można udowodnić nieistnienia boga, ani jakichkolwiek innych zmyślonych bytów, jakie się ludziom uroją. Jednak to, że boga, lub bogów ściśle się definiuje, ich koncepcje różnią się od siebie i od wieków powodują straszne, bądź łagodniejsze konflikty, każe postawić pytanie: w jaki sposób poprzez wiarę nieuzasadnioną ani jedną poważną przesłanką można tak ubogacać ją w szczegóły? Historia i teraźniejszość pokazują nam, że idea boga jest tak elastyczna, że można nią manipulować zależnie od interesów, a skoro każda z koncepcji boga jest równie wiarygodna (czyt. Niewiarygodna), nie ma też dowodów, by twierdzić, że przemoc w jego imię jest jego złym zrozumieniem. Na dzisiejszym etapie rozwoju ludziom idea boga nie jest praktycznie potrzebna do zachowania moralności, lecz dla wierzących jest jasne, że bóg powinien odznaczać się dobrymi cechami. Jednak etap rozwoju nie jest równomierny, i tak, jak jeden człowiek widzi w niebie dobrego tatusia, tak drugi widzi w nim zazdrosnego megalomana nie lubiącego jakiejkolwiek odmienności. Święte księgi z ich różnicami dopomagają w takim podzieleniu. Nie widzieliśmy żadnego przypadku nagłego olśnienia, dojścia do bogatej moralności drogą objawienia, zamiast prymitywnych metod. Bóg nie interweniuje, gdy ludzie z dobrymi intencjami zabijają siebie i innych w jego imię.

Bóg, razem z różnorakością jego promotorów, jest ideą maksymalnie niewiarygodną i dostrzeże to każdy, kto nie został poddany silnej indoktrynacji. Jest jedynie ideą komplikującą funkcjonowanie w społeczeństwie informacji. Ktoś, kto pozbywa się tego balastu świadomie, nie przyjmując bez dowodów żadnej z wizji proroczej, i żadnej księgi jako absolutnej wyroczni, to z pewnością człowiek myślący. Po co czekać na jakikolwiek dowód na istnienie boga po tysiącleciach naznaczonych absurdami dokonywanymi z jego imionami na ustach? Dlaczego łudzić się, że on jednak istnieje, mimo różnorodności, ułomności i antynaukowości jego głównego nośnika- religii? Ateista nie może udowodnić, że nie ma konkretnego boga- Allacha, Jahwe, Baala, Zeusa itd. I jakkolwiek by go nazwać, po prostu nie potrzebuje wsparcia swojej moralności i szczęścia wiarą naciąganą do granic możliwości. Czy mówienie w tej sytuacji o jego „nieudowodnionych poglądach” nie jest oczywistą groteską? „Pogląd”, że bóg istnieje, jest CZYSTĄ wiarą- taką, która pociąga za sobą odgrywanie rytualnego teatru nie związanego z problemami moralnymi. A w związku z tym wywołującą szereg zachowań, których wierzący nie uzasadnia, poza „uzasadnieniem”, że bóg tego i tego wymaga. W tym momencie należy już naprawdę przyznać, że wiara to istotnie zbędny balast, bez którego naprawdę można kształtować POGLĄDY- odwołując się do realiów, a nie różnie wyobrażanych niebios z ich mieszkańcami. Dlatego właśnie takie porównania niewiary do wiary są bardzo żenujące. Widać tego konsekwencje, gdy temat rozłoży się na czynniki pierwsze. Ludzie wierzący, ani też ateiści nie są głupi- to uogólnienie. Natomiast tacy, którzy ateizm próbują nazwać wiarą, z pewnością mają niezłe kredki w głowie.

piątek, 1 stycznia 2010

Implikacje filozoficzne teorii ewolucji

Nauka ukazując nam zjawisko ewolucji kształtuje przed nami wizerunek całości życia jako procesu,
w którym jedynym zasadniczym i spójnym elementem jest zmienność.
Dalszy jej rozwój tłumaczy, dlaczego jesteśmy tym, kim jesteśmy,
oraz jak zgodnie ze zmiennością środowiska zmienimy się w przyszłości.

Wizja ta jednocześnie otwiera przed nami chęci zmian w świadomości, która niekoniecznie
musi pozostać bierna na oczywiste fakty. Napawa optymizmem, jeśli zważymy na fakt,
że ewolucja mentalna oraz moralna może przynieść korzyści przyszłym pokoleniom,
gdy zmotywujemy się do pierwszych kroków. Tak samo nie powinniśmy odbierać zmian
jako czegoś bezwarunkowego, nagłego i brutalnego, skoro zmiany te postępują bardzo gradualnie
na przestrzeni milionów lat i są zdeterminowane przez różne czynniki zewnętrzne,
jeśli te również modyfikują się. Implikacje filozoficzne teorii ewolucji są rozmaite, ale jedną,
bodajże najpoważniejszą z nich, jest dostrzeżenie względności, innymi słowy-
zależności od okoliczności. Tak samo oczywistym jak fakt, że nowe sytuacje tworzą nowe potrzeby, jest klarowność życia, w którym nie zważamy na suche definicje dotyczące moralności,
o których sprecyzowanie trudno, nietrudno natomiast o ich nadinterpretacje.

Zależność od okoliczności to punkt wyjścia do tego, aby dostrzegać sedno
międzyludzkiej koegzystencji, jakim jest chęć unikania przysparzania sobie i innym cierpień.
Trzeba mieć do prawdy sporo stażu na glebie dogmatycznej, aby w obliczu prymatu względności obawiać się o upadek moralności ludzkiego gatunku. Moralność jest sprawą tak ważną,
jak i piękną, choć w zasadzie jako stan umysłu nie może funkcjonować bez,
w większości naturalnej dla ludzi, empatii.
Ta natomiast podpowiada nam na każdym kroku: „bądź szczęśliwy i dziel się szczęściem”.
Bez tej podstawy jakiekolwiek twierdzenia o moralności ludzkiej nie mają szansy bytu.

Nie możemy rozprawiać o etyce biorąc za bazę jedynie starożytne księgi,
czy wyrwane z kontekstu cytaty filozofów. Konstruktywna byłaby współpraca filozofów moralności
w celu wypracowania w miarę spójnego poglądu na ten temat. Jednak jest to sfera szeroka,
choć oparta na bardzo prostej przesłance. Ciąży na nas wiele naleciałości
po niemowlęcych etapach naszej historii; dogmatyzm różnej maści zajmował przez sporo czasu zanadto uprzywilejowaną pozycję. Nie doczekamy się monolitu w kwestiach moralnych,
ponieważ nawet w dobie ogólnej zgody po krótszym, czy dłuższym czasie nadejdzie nowy problem
do omówienia wymykający się sztywnym ramom, jakie nadali etyce filozofowie.

Te nie mogą pozostać sztywne- ponieważ jedynym znanym nam narzędziem moralności jest empatia. Tylko podkreślanie jej roli i konsekwencji w poszczególnych dylematach może podnieść świadomość na wyższy poziom. Jeśli natomiast operujemy tak niewielkim narzędziem na tak ogromnym obszarze złożonych, międzyludzkich relacji, staje się jasnym, iż jest tutaj wymagana nie lada elastyczność. Cecha elastyczności powinna być kojarzona dobrze, ponieważ nie jest ona synonimem konformizmu. Można ująć to w całkiem obrazową metaforę- twardy i nierozciągliwy przedmiot stoi stabilnie,
lecz jakikolwiek powiew wiatru może przewrócić go i złamać. Przedmiot o dużej elastyczności natomiast, choćby upadł, nie rozbije się, gdyż elastyczności towarzyszy miękkość.

Do dzieła!

Wierszyk ;)

Wystarczy jeden moment, by życie ocalić,
I tylko jeden moment, by życie swe stracić;
Przeznaczenie ludzi wprowadza ich w paraliż,
Chyba, że to przypadek tę rolę główną gra dziś.
Pozorna tajemniczość tych wyroków boskich
Odsłania swą prostotę, i pozwala zrozumieć,
Że skoro nie ma boga, to nie ma żadnej troski,
Która z katastrof tak słusznie cię ratuje.
Wyszedłeś z wypadku- dziękować za to bogu!
Widocznie dzisiaj łaskę wykazał od niechcenia,
I nic w tym dziwnego, że jednak ludzi ogół
Za tobą strasznie cierpiąc umiera w płomieniach.
Niezbadane są ścieżki pana,
Więc wcale nie wiadomo, czy takie gdzieś istnieją,
A jednak jest zbadany świat, który wokół działa,
Wraz z całą jego bardzo złudną nadzieją.
Jeśli istnieje wszechmocny prawodawca,
Który od swoich praw sam się wciąż wychyla,
To nie może być wzorem, jak każdy oprawca,
Co straszy nas karą nie będąc nigdy przy nas.
Im mniej odczuwamy jego towarzystwo,
Tym bardziej on podobno trwa przy naszym boku,
A jeśli w niego wątpisz, to szukasz go, artysto-
Bo wiary się nie złamie logiką, nie ma odwrotu.
Dzieje się według Ciebie niesprawiedliwie? Ludzie winni!
Lub bóg ma plan mądry, ty głupku nie zrozumiesz,
Choć jeśli jest Ci dobrze, Bóg sprawił Tobie piknik-
Wszak czasem jest logiczny, tak dla odmiany w sumie.
Bóg jest nieodgadniony, lecz ktoś zna jego wolę-
To znawcy od mitów co wiedzie im się nieźle-
Ich cała historia to przemocy oręż,
Ale odpowiedzialności nikt za nią dziś nie weźmie.
Zamiast szukać Boga, poszukaj najpierw prawdy,
Bo wbrew duchownych sztuczkom, to nie są synonimy,
Wszak bycie marionetką to styl życia zabawny-
Czy jesteś nią dla boga, czy dla jego rodziny.
Człek nie jest doskonały? A cóż to doskonałość?
To stan, do którego zmieniając się zmierzamy,
Gdy było wiary wiele, bo wiedzy było mało,
Świat nie był całkiem dobry, tym bardziej doskonały.
A jednak łatwo wierzyć w cokolwiek, wyobrażać
I czynić ze swych wizji dla wszystkich wyrocznię;
To może natomiast przerodzić się w hazard,
I prędzej przez to umrzesz, zanim odpoczniesz.
I ostatnie słowo- wiem, światem rządzą ludzie,
Lecz pewne instytucje myślą, że są najlepsze-
Myślały tak i wcześniej, nie chcąc od wiary uciec-
I doprowadziły do różnej maści nieszczęść.
Bóg nad tym czuwa? Nie widać tego wcale,
Żaden podmiot nie odznacza się wyjątkowością,
Dziwne, że nie przewidział okrucieństw na skalę,
Która do dziś przeraża, gdy przyjrzysz im się ostro.

środa, 30 grudnia 2009

Apel do Polaków i polskości

Chcecie zdjąć krzyże? Czy wyście ogłupieli do reszty? Czy wyście powariowali? Czy każdy, komu przyszedł do głowy tak szalony pomysł dostał doniczką w głowę?

Najwyraźniej tak. Przyłączam się więc do głosów licznych polskich duchownych, jak i również pana Terlikowskiego, w sprawie zostawienia krzyży w jakże świętym spokoju. Spokój jest jak sacrum i należałoby go pielęgnować.

Z oburzeniem przyglądałem się rozwojowi sprawy wniesionej przez niejaką Finkę zamieszkującą we Włoszech, która, zamiast cierpliwie znosić obecność krzyża w klasach szkoły, do której uczęszczają jej dzieci, wniosła sprawę do Trybunału w Strasburgu, a była to sprawa o zdjęcie krzyży w jej szkole.

Po pierwsze, nie wiem, dlaczego tej komunistce przeszkadza krzyż. Przecież to nie tylko symbol naszej religii katolickiej. Jest to również symbol anglikanizmu, protestantyzmu itd. a gdyby nie głupi upór Świadków Jehowy, uparcie trzymających się oryginalnego dekalogu, zapewne byłby również ich symbolem.

Po drugie, należy jak najszybciej stłamsić głosy sprzeciwu wobec krzyży podnoszone przez kryptokomunistów. Ci ludzie bowiem zaczynają od niewinnych kroków, ale już połączyli swoje siły z liberałami, gejami, Żydami i masonami, przy czym często osoby te zaliczają się do wszystkich tych nikczemnych grup jednocześnie. Podobno nawet geje, wbrew swojej dewiacji, zachęcani są do stosunków seksualnych z kobietami pochodzenia żydowskiego, by zasilać efektywnie szeregi tych grup w przyszłości. Największą sztuczką diabła było przekonanie ludzi, że go nie ma, a drugą sztuczką było rozgoszczenie się w zepsutych sercach wspomnianych wyżej grup- całe szczęście Kościół Katolicki, jedyna siła dobra we wszechświecie, umie wskazać wiernym Źródło Wszelkiego Zła.

Ostatnio do ataków na wszystko, co święte, dołączyło się też stowarzyszenie ateistów. Nie trudno stwierdzić, że Żydzi są obecni także w tej grupie. Ogólnie rzecz biorąc, jedynym celem tych wszystkich ludzi jest wyrugowanie boga z życia publicznego, a ostatecznie także prywatnego. Może sami nie są tego świadomi i zarzekają się, że chodzi im tylko o krzyże w instytucjach świeckich, ale szatan steruje nimi bardzo dobrze i wszyscy oni, jakby mimo woli, zrzeszają się wokół projektu zniszczenia Boga.

Nie można przecież pozwolić na to, by metoda invitro została zalegalizowana! Oni zaś dążą również do tego. Owszem, ludzie zepsuci, słudzy szatana, nie zważają na boskie prawo (dyktowane najwierniej przez nas), ale czy głosy takich grzeszników powinny być brane pod uwagę? Już raz politycy pod naciskiem tych wszechobecnych grup, zalegalizowali sprzedaż środków antykoncepcyjnych. Nie pozwólmy na takie rozpasanie się szatana! To my mamy misję głoszenia jedynej prawdy, i każdy, czy jakiś cholerny ateista, czy jakiś tam agnostyk, ma obowiązek nawrócić się i nie korzystać ze śmiertelnie grzesznych wynalazków.

Kryptokomuniści, którzy teraz domagają się zdjęcia krzyża w szkołach, chcą na nowo przywrócić porządek komunistyczny. A jak on wyglądał, wiadomo. Gdy pozwolimy im na to, natychmiast zaczną burzyć kościoły, podpalać krzyże i kapliczki na w pobliżu dróg, zrywać ludziom krzyżyki z szyj i dusić starsze panie ich chustami. Udają niewinnych i miłych, ale w zaciszu swoich domów uwalniają swoje szatańskie zapędy, zwabiając muszki owocówki wonią cytryn, tylko po to, by z premedytacją zabić je kapciami. Wejdźcie kiedyś do domu ateisto-żydo-masono-gejo-liberała, a uwierzycie- są tam całe cmentarze niewinnych zwierzątek- muszek owocówek.

Widać już efekty zrealizowanych celów szatana. Codziennie w jakimś domu nasienie nie łączy się z jajem. Codziennie ktoś kładzie obok siebie mąkę i jaja, a mąka wysypuje się, czyli psuje się naleśnik. Codziennie ktoś bierze ibuprom, codziennie ktoś korzysta z przeszczepów… a przepraszam, w tej akurat sprawie Bóg zmienił zdanie.

Wychowujemy pokolenia nowych hitlerowców, którzy tylko czekają na legalizację aborcji, po to, by z wielką, demoniczną radością, zabijać wszystkie płody, które pojawią się w łonach kobiet.

Teraz chcą tylko zdjąć krzyże. Tylko? To jeden z wielu kroków, a jak dobrze wiemy, pusta ściana to symbol bezbożnictwa. Podobnie, jak każdy przedmiot nie poświęcony przez kapłana skazany jest na zagładę. Teraz tylko krzyż jest naszą nadzieją. Jako symbol walki o wolność. Jako symbol odbierania wolności bezbożnikom. Jako symbol wyrugowania innych, zwodniczych religii i sekt. Jako symbol opiewanego przez nas sadomasochizmu. Oczywiście, Kościół także czynił błędy, ale w ostatecznym rozrachunku było to dobre, ponieważ dzięki nim przetrwał. Tak więc krzyż MA OBOWIĄZEK kojarzyć się jedynie pozytywnie! Nie pozwólmy na zdejmowanie krzyży w szkołach! Gdy on zniknie, zachowanie uczniów natychmiast się pogorszy, a póki wisi, wisi nam to, że innych… bolą krzyże.

Serca wam błogosławię

Abp. Juliusz Piec

niedziela, 27 grudnia 2009

Komentarze do "Debaty neutralnościowej"- część 3

Jeden z dyskutantów, jak sam przyznał, były ateista, bronił w imię „pluralizmu, wolności i tolerancji” wieszania krzyży w klasach, podkreślając, że składający petycję nie doceniają jego znaczenia.
Błagając również wolności dla katolików i manifestowania publicznie swoich poglądów.

Z osłupieniem wpatrywałem się w monitor i zastanawiałem się, czy ten człowiek sam wie, co mówi. Nikt nie zabrania katolikom manifestowania swojej wiary- czy to publicznie, czy prywatnie, o ile możliwa jest „prywatna MANIFESTACJA”. Po drugie, wolność nie należy się jedynie katolikom, ale również innym wyznaniom i osobom niewierzącym. Wolność jest- każdy może wierzyć w co chce i mówić o tym otwarcie- każdy może też robić to, co uważa za słuszne, o ile jego działania nie krzywdzą i nie dyskryminują innych. Wieszanie krzyży w klasach to symboliczna dyskryminacja osób nie-katolików- daje wolność katolikom, godząc jednak w wolność innych, więc nie jest już właściwie wolnością, a rozpuszczeniem i przyzwyczajeniem się do nadmiernych przywilejów.

Krzyż ma takie znaczenie, jakie mu się przypisuje- jest jednak przede wszystkim symbolem katolicyzmu. Taki, jaki wisi w klasach, jest symbolem tej religii, i nie żadnej innej- protestantyzmu, anglikanizmu, czy jakiegokolwiek innego wyznania. Wmawianie sobie innych interpretacji i konotacji innych, niż religijne, to właśnie nic więcej, jak oszukiwanie siebie i innych. To tak, jakby złodziej przekonywał, że jego kradzieże są czymś więcej, niż kradzieżami, bo dzięki nim wspomaga finansowo swoją rodzinę. Wielu ludzi ma sentyment do krzyża, ponieważ walcząc o wolność religijną, a właściwie obrządkowo-sentymentalną mieli go na uwadze. Ludzie nieprzekonani do religii, w tym katolickiej, widzą w nim jednak coś więcej- kojarzy on się z katolicyzmem, a katolicyzm oprócz kolęd, wigilii, zaadoptowanej pogańskiej choinki, pieśni, miłego papieża i niedzielnej atmosfery ma również mnóstwo ciemnych kart. Osobom niewierzącym krzyż bardzo często jest symbolem… katolicyzmu, co chyba nie jest dziwne, a ten to dla nich uosobienie dogmatyzmu. Ciemne karty Kościoła są też dziedzictwem historycznym, więc należy się trochę obiektywizmu. Krzyż tak naprawdę nie jest obojętny- tak samo, jak komuś może się kojarzyć dobrze, tak komuś ma prawo kojarzyć się źle. Istnieje prawo do manifestacji swoich skojarzeń i wszelkich poglądów, ale nie poprzez ostentacyjne wywieszanie w każdej klasie symbolu dominującej religii, czy innego systemu idei. Poza tym każdy wierzący może nosić na szyi swój symbol i dyskutować na tematy światopoglądowe oraz mieć swoje zdanie. To jest wolność. Nie liczy się to, ilu jest wyznawców tej, czy innej religii, albo ilu jest ateistów. Demokracja to władza ludu- jest to faktem, ale lud powinien się wzajemnie szanować. Mając to na uwadze, żadna część ludu nie powinna oczekiwać od warstwy rządzącej, by ta dawała przywileje im, odbierając je drugim. Politycy powinni reagować na wszelki rodzaj dyskryminacji, a poza tym dbać o to, co wspólne dla wszystkich, czyli np. dobry poziom życia obywatela. Religie zazwyczaj zakazują robienia czegoś, tak więc ustalając prawo do rzeczy zakazanych przez religię nie sposób naruszyć wolności ludzi wierzących- ponieważ nie zmusza się ich do korzystania np. z metody invitro, skoro wiara im zakazuje. Nie zauważam natomiast próby wprowadzenia wolności do zabójstw, albo kradzieży, ponieważ szeroko rozumiana uczciwość jest fundamentem dla wszystkich ludzi. Tylko religia może wymagać czegoś, co nie jest związane z moralnością, ale ustalone pod kątem dogmatów.

Jeśli wiara jest wystarczająco silna, a Pan Bóg jest wszędzie, również w sercach wierzących, niepotrzebne jest wywieszanie wszędzie symbolu ich religii. Niepotrzebne jest wprowadzanie np. zakazu sprzedaży prezerwatyw. To test wiary. Jeżeli jest mocna, mimo prawnych możliwości, oni nie zdobędą się na korzystanie z rzeczy zabronionych przez religię. Czyżby jednak krzyż był ostatnim bastionem katolicyzmu? Zdaje się, że tak. Statystyki wyraźnie pokazują, że większość Polaków godzi się wbrew naukom Kościoła na invitro, środki antykoncepcyjne itp. Tak, jak w czasach wynalezienia środków przeciwbólowych, nie zgadzano się z papieżem potępiającym je. Chrześcijańskie wartości- mieszanka miłosierdzia z wizją piekielną dla innowierców, niewskazanym myśleniem, gloryfikacją cierpienia i hamowaniem wszelkiego postępu- to zabójcza mieszanka, która staje się coraz mniej zabójcza, bo ludzie z reguły wyłuskują z chrześcijaństwa to, co dobre, a odrzucają wsteczną resztę. Wtedy co nam zostaje? Idee antyku, które z resztą Jezus przyjął, ale nieco zmodyfikował wymyślając ognie piekielne i wydłubywanie oczu. W takim razie, katolicy broniąc krzyża bronią pokazowości i swoich etykietek, bo tylko one im pozostały. Tak, czy siak, wraca do nas humanizm i otwarcie na to, co dla nas wszystkich wspólne- a tym elementem nie jest facet wiszący na dwóch belkach, który z rozkazu miłościwego stwórcy świata, koniecznie musiał być torturowany i zabity, a my mamy czuć się winni za wszystko, co Kościół uzna za grzech.

Komentarze do "Debaty neutralnościowej"- część 2

Państwo nie jest samodzielnym, autonomicznym bytem, który zawiesza w klasach krzyże, albo wymalowuje przystanki autobusowe. Państwo to szerokie pojęcie, ale nie sposób nie zauważyć, że lubimy mówić o nim jak o państwie PRAWA. Podstawą całego prawa w państwie jest natomiast konstytucja, która jasno stwierdza neutralność światopoglądową państwa. Bez sensu jest zatem spór o to, czy szkoła jest instytucją państwową, czy publiczną. Instytucje publiczne nie mogą funkcjonować w oderwaniu od państwowego prawa i jego fundamentu- konstytucji. Jeśli tak, sprawą oczywistą jest uznanie wieszania krzyża w każdej klasie za czyn niezgodny z konstytucją. Konotacje historyczne są często kwestią przypadku- każda religia ma symbol, który jest w stanie pomóc w braku strachu przed śmiercią w obliczu wojny. Każde państwo było w przeszłości terenem mieszkańców o bardzo jednolitych poglądach, więc jednoczenie się przy ich symbolu było zjawiskiem oczywistym. Problem tkwi w tym, że historii uczy się na lekcjach historii- w klasie historycznej wiesza się również obrazy postaci i symbole mające z nią związek. W zasadzie, każda klasa będąca pomieszczeniem, w którym uczy się konkretnego przedmiotu jest przestrzenią zawierającą określoną symbolikę.

Zapomina się również o tym, że historia tworzy się nadal dzięki nowym ustaleniom, takim, jak np. konstytucja i nowym wynalazkom, takim jak świeckość. Pluralizm, dzięki któremu można dziś podjąć debatę nie jest dziełem chrześcijaństwa, ale epoki Oświecenia. Czy jesteśmy więc gotowi, w ramach wdzięczności, wieszać w każdej klasie każdej szkoły obrazy myślicieli Oświecenia? Zaraz obok godła?
Nie sądzę. Czym jest zatem ostentacyjne wywieszanie krzyża w klasie? Jest zawieszaniem go przez ludzi wychowanych w określonej tradycji, będących na bakier z obiektywną wiedzą odnośnie chrześcijaństwa, ludzi myślących, że owo wyznanie ma więcej plusów, niż minusów. Zapał, którym kierują się osoby wieszające krzyże jest motywacją czysto religijną z nieudolną próbą racjonalizacji. Niemniej, ludzie mają prawo do wyznawania różnych religii i do nie wyznawania żadnej.

Istnieją również symbole ateizmu, których wieszanie w klasie z własnej inicjatywy jest bezsensowne. Bez sensu jest też wieszanie tam jakiegokolwiek innego symbolu konkretnej ideologii, religii, czy jednego założenia, bo ateizm nie jest spójnym systemem idei, ale pojedynczym założeniem, które może pociągać za sobą takie nurty, jak humanizm, ale po prostu nie musi. Jak słusznie zauważył jeden z dyskutantów, religii w Polsce jest ok. 200. W Polsce żyją też niewierzący. Jeśli zdarzy się, że dana szkoła będzie miejscem edukacji wyznawców wszystkich tych religii- czy mogą oni zapełnić ściany swoimi symbolami, tak, by zabrakło miejsca na tablicę? Przecież nie tylko ateiści są przeciwko wieszaniu symboli religijnych i niereligijnych w klasach- w tym gronie są także wierzący, ponieważ nie chodzi tu o batalię między wierzącymi a niewierzącymi, ale o neutralność światopoglądową. Ateizm ma swoje symbole i nie jest nim pusta ściana. Pusta ściana w piwnicy nie jest symbolem ateizmu, a przecież krzyż wywieszony w tym miejscu mógłby sprzyjać pomyślnemu kiszeniu się ogórków. Poruszamy się jedynie w oparach absurdu i nieżyciowych założeń, ponieważ chrześcijanin dobrze wie, że nikt nie jest na tyle szalony, żeby samemu zawieszać w klasie symbol związany z jego poglądami. Może tylko chrześcijan na to stać. Tym bardziej jest to mało prawdopodobne, by ktoś tak uczynił, skoro zaraz będą pytania: kto to zrobił? I okaże się, że to jeden zastraszony uczeń, jeden procent na sto, wyznający pedrifileterianizm.

To proste- demokracja jest władzą większości w tym sensie, że ona decyduje o wyborze rządu i prezydenta. Ci jednak ustalając konstytucję nie pytają się o zdanie ludu. Konstytucja stwierdza neutralność światopoglądową- trzeba ją egzekwować na wszystkich polach. Większość ludu nie może dyskryminować mniejszości w żaden sposób, również symboliczny. A krzyż w klasie mimo nagle wyciąganych zaszłości historycznych, ma konotacje przede wszystkim religijne, i wisi obok godła, lub nad drzwiami, nie zaś na szyjach wierzących. Państwo nie musi zabraniać czegoś kategorycznie i stanowczo. Wystarczy dobrze zinterpretować jasne zasady: nie ma dyskryminacji wtedy, gdy inni jej nie odczuwają, a ona nie stanie się czymś iluzorycznym tylko dlatego, że większość stwierdzi, iż mniejszość NIE POWINNA jej odczuwać. Jeśli koniecznie potrzebujesz krzyża w klasie, może zawieś go we wszystkich możliwych miejscach? Jak na razie, jest on tylko symbolem związanym z katolicyzmem i nie wpływa pozytywnie na zachowanie uczniów.

Komentarze do "Debaty neutralnościowej"- część 1

Po dłuższym czasie nieobecności pojawiam się znów i tym razem zamieszczam moje komentarze do "Debaty neutralnościowej", którą mamy okazję zobaczyć na Youtube.


Religie i inne totalitarne, dogmatyczne ideologie rozpasają się, gdy nie mają nad sobą bata w postaci braku monopolu naprawdę- bata ustalonego odgórnie. Tak samo było z katolicyzmem, który póki nie miał nad sobą tego bata, hulał i dokonywał przemocy, tępiąc konkurencyjne zabobony i racjonalistów. Zmiany przyniosło przede wszystkim Oświecenie, w wyniku czego wyrosło coś takiego, jak pluralizm. Dlatego dziś nikt nie zabije kogoś zdejmującego krzyż, choć obawiam się, że w średniowieczu byłoby to możliwe, gdyż możliwe były jeszcze bardziej makabryczne rzeczy. Mamy inną historię w Europie, inną gdzie indziej. Zmiany kulturowe nie dotykają zawsze całego globu i dlatego możemy mówić o cywilizacji europejskiej. Historia jest taka, że Kościołowi wolno było coraz mniej, ponieważ coraz więcej było wiedzy, chęci wolności, samodzielnego myślenia (być może piszę to nawet w dobrej kolejności przyczynowo-skutkowej), a więc generalnie coraz częściej rodziły się różne formy sprzeciwu wobec zatwardziałego dogmatyzmu; dzięki temu stawał się coraz mniej zatwardziały- a może nosił w sobie coraz mniej równie skostniałych dogmatów. Chrześcijaństwo zaadoptowało niektóre idee antyku, choć nawet zniekształciło je trochę. Nie trzeba było tych zniekształceń, by po stuleciach absurdu dokonać pewnych postępów w relacjach zmyślony bóg-człowiek. Wystarczyło kontynuować zalążki humanizmu w starożytności i podobny pułap mielibyśmy być może wcześniej- zamiast krucjat, czy Inkwizycji ciągnącej się od wieku dwunastego do osiemnastego. Koncepcja człowieka? Stanowisko to zostało dobrze wypracowane przez humanizm- wszelkie „zasługi” Kościoła miały miejsce dzięki naciskom sił opozycyjnych. To dzięki nim nie mamy już przemocy religijnej. Historia ta zupełnie nie dotyczy regionów takich, jak Irak- tam ludzie są właściwie na poziomie naszego europejskiego średniowiecza, przynajmniej jeśli chodzi o mentalność. Totalitaryzm świetnie sprzyja fundamentalizmom religijnym.

A dwa dni odpoczynku? Nie jest to przypadek, że mamy je właśnie w sobotę i niedzielę, ale dla trzeźwo myślącego człowieka jest przypadkiem, że tzw. autor natchniony właśnie te dni uznał za wolne od pracy. Przypadek ten przyjął się i stał się regułą opartą na tym przypadku. Dni wolne od pracy są potrzebne nie tylko ze względu na oddawanie czci bogu, ale także na ludzkie zdrowie. To, czy mają miejsce wtedy, czy kiedy indziej jest obojętne, ale skoro już są to sobota i niedziela, po co na siłę to zmieniać? Nie ma to znaczenia, ale po co? A może paradoksalnie jest to najlepsze rozwiązanie?

piątek, 13 listopada 2009

Dawkins i jego analogia

Richard Dawkins zwykł stosować pewną analogię między nauką, a religią i w ten sposób przedstawiać małą wiarygodność systemów religijnych.

W analogii tej chodziło o to, że tak, jak wiedza naukowa nie różni się w różnych rejonach świata- bo wszyscy mamy te same informacje, tak już religie bardzo się od siebie różnią.

Spotkałem się jednak z argumentem, iż nie można przyrównywać religii do nauki, ponieważ nauka przynosi nam wiedzę o świecie materialnym, natomiast religia to źródło wiary- wiary w rzeczy ponadmaterialne.

Jest to słuszne stwierdzenie, ale w żadnym punkcie nie jest sprzeczne z zaproponowaną przez Dawkinsa analogią. Dlaczego? Otóż wiara to ogólnie mówiąc, wiara w to, że coś jest prawdą. Prawdą stuprocentową może się zaś okazać wtedy, gdy da o sobie świadectwo. Gdy przedmiot wiary ukaże się, wiara okaże się już na bank słuszna i zostanie wiedzą.
Wiara więc oznacza pewną informację. Możemy wierzyć w informacje- w jakieś treści- wtedy, gdy nie są potwierdzone. Jeśli zapoznajemy się z taką treścią, że bóg jest wszechmocny i miłosierny, możemy uwierzyć w tą treść. Jest to informacja, która może okazać się prawdą. Jednak inne źródło (w domyśle, inna święta księga) może przekazać nam informację, że bóg nie jest jeden, ale jest ich kilku i żaden z nich nie jest wielce miłosierny, ani też wszechmocny, bo każdy z tych bogów ma różne kompetencje, a i każdy miewa swoje humory, więc tak samo, jak może być dobry, tak samo może być zły.

Która treść jest prawdą? Oczywiście nie wiadomo. Póki treści te są kwestią wiary, nikt nie udowodni jednoznacznie, czy którekolwiek jest prawdziwe. Interpretacja tych treści może być natomiast bardzo elastyczna. Każdy człowiek wierzący w jednego boga, którego atrybuty wymieniłem wyżej, tak zinterpretuje zdarzenia wokół niego, że zachowa swoją wiarę (choćby interpretacje były bardzo nieudolne, np. śmierć tego młodego mężczyzny w sile wieku, który dla wszystkich był dobry to niepojęty plan boży). Jednocześnie człowiek wierzący w kilku bogów może uczynić to samo ze swoją wiarą i wszystko będzie mu się zgadzało. Człowiek niewierzący w żadne z tych treści nie potrafi odróżnić wiarygodności jednej treści od drugiej, bo praktycznych różnic tutaj nie napotyka.
Tutaj pojawia się więc refleksja natury zdecydowanie logicznej- skoro o treściach wiary decydują czynniki historyczne, kulturowe i geograficzne, jak ma się do tego istnienie jakiejkolwiek siły wyższej? Dlaczego treści co do jego postaci różnią się od siebie? Dlaczego skutkują innymi działaniami wierzących? Dlaczego jego wole są różnie zapisane? Dlaczego potrzebne są inne rytuały itd.
To daje nam do myślenia, gdyż w przypadku, gdyby istniał jakikolwiek bóg, mógłby bez problemu dać wszystkim ludziom jedno świadectwo jego istnienia, w postaci jednej księgi.
To, że na temat boga powstało wiele treści sugeruje, że nie jest on realnym bytem, ale fikcyjnym bohaterem, na temat którego ludzie w różnych czasach i miejscach na Ziemi miewali różne wyobrażenia.

środa, 11 listopada 2009

Neutralność światopoglądowa państwa, solidarność...

Solidarność to piękny ideał, który chyba nigdy nie zostanie jednak ucieleśniony w zupełności. Przedsmak takiego „porządku” świata daje nam obraz współczesnej polityki w wielu krajach, w tym polskiej, która wciąż pielęgnuje podziały.

Nie trzeba nam jednak totalnej solidarności we wszystkich kwestiach, aby społeczeństwo funkcjonowało jako zdrowy organizm. Takie funkcjonowanie zapewnia nam m.in. idea państwa neutralnego światopoglądowo, do którego wizji przybliża się coraz to więcej krajów.
Jest oczywistym, że każdy człowiek ma prawo do własnych poglądów, do wyznawania tej, czy innej religii, albo też do nie wyznawania żadnej. Ludzie o określonych poglądach, religii, bądź poglądach wynikających z religii mają pełne prawo zrzeszać się we wspólnoty, które mają obowiązek funkcjonować na tych samych prawach, co wszystkie inne instytucje.

Wydaje się jasnym, iż jest to po prostu wyraz uczciwości i sprawiedliwości, którą powinno zapewnić państwo. A sprowadza się to tylko i aż do równości w świetle prawa.
Następną sprawą jest to, że religia niewątpliwie stanowi jeden z czynników dzielących społeczeństwa, a więc niesprzyjających solidarności. Jest to faktem, lecz nie wolno zmuszać ludzi do tego, aby porzucili swoją wiarę i nie praktykowali jej w żaden sposób. Każdy wierzący człowiek powinien mieć również prawo do tego, by manifestować swoją wiarę. Jest tylko jeden, ważny problem- sam także nie może narzucać swoich poglądów ludziom nie podzielającym jego wiary.
Nie powinien też obrażać osób o przeciwnych poglądach. Jeśli zaś będzie to robić, dowiedzie jedynie własnej ignorancji i arogancji, oraz świadectwa tego, jak wiara wpływa na jego postawę.

Jeszcze większym problemem jest natomiast stosunek ludzi władzy do projektu państwa neutralnego światopoglądowo. Wielu z nich zapomina chyba, że państwo to państwo- teren o swojej historii, który z racji świeżych i uniwersalnych wartości demokratycznych może być i jest domem dla ludzi
o różnych poglądach. Tym bardziej widoczne jest to w chwili, gdy należymy do Unii Europejskiej
i umożliwiony jest swobodny przepływ obywateli różnych krajów między państwami członkowskimi bez obowiązku posiadania paszportów. Tak więc, jak w obrębie państwa mogą funkcjonować różne wspólnoty, w tym religie, tak już całe państwo nie może być traktowane jak sekta, ponieważ jest zbiorowiskiem ludzi o rozmaitych zapatrywaniach. Dlatego właśnie bank, stołówka, klasa, sklep
czy parlament są instytucjami świeckimi, do których uczęszczają osoby o przeróżnych poglądach.
Nie ma również znaczenia fakt, iż wyznawcy danej religii wyraźnie liczebnie dominują nad innymi. Liczy się natomiast to, że instytucje świeckie są świeckie, bo ich potencjalnymi gośćmi są różni ludzie, tak więc tak, jak nie powinno być tam wywieszonego krzyża, tak nie wolno wieszać tam również gwiazdy Dawida, albo napisu „boga nie ma”.

Nie oszukujmy się także co do kulturowego i historycznego dziedzictwa Polski. Z całą pewnością wiara pomagała niejednemu patriocie w walce o niepodległość. Na pewno niejeden duchowny katolicki wsławił się u nas patriotyczną postawą. Ale wnioskowanie z tych faktów, że wszystkie te pozytywy wywodzą się z niewyraźnego symbolu krzyża i wszelkich dogmatów, jakie pociąga za sobą katolicyzm, jest olbrzymim nieporozumieniem. Chrześcijaństwo zakorzeniło się u nas, natomiast ludzie coraz częściej w dobie demokracji wyłuskują z niego rzeczy dobre i odrzucają to, co wsteczne. Czym będzie Europa bez krzyża? Zapytał się duchowny odprawiający mszę z okazji
Dnia Niepodległości. A czym jest właściwie krzyż? Jest symbolem cierpiętnictwa.
Jak w dobie europejskiego pokoju, kiedy wszyscy chcemy porozumieć się, a nie najeżdżać na siebie nawzajem, ma przydać nam się krzyż? Czy znów będziemy zmuszeni do umierania za nasz kraj tylko dlatego, ponieważ władcy innych krajów nie będą chcieli rozmawiać, a uciekną się do przemocy?
Nie zapowiada się na to, tak więc i krzyż pozostaje pustym symbolem w dobie rozwoju, tak, jak wiara staje się w zasadzie pustym frazesem.
Krzyże nie wiszą w polskich, świeckich instytucjach, by prezentować historię. Wiszą tam, ponieważ ludzie za to odpowiedzialni zapomnieli, że Polska nie jest sektą i obowiązują tu pewne zasady oparte na pluralizmie- a przynajmniej powinny obowiązywać. Nikt nie każe też wierzącym zdejmowania krzyży w ich domach, ani nikt nie niszczy Kościołów, bo to również jeden z filarów demokracji.
Wiadomo chyba, co tak bardzo gryzie Kościół- to dystrybucja prawdziwych, naukowych, socjologicznych i psychologicznych informacji. To mimo wszystko nacisk na tolerancję, na normalne, ludzkie moralne odruchy wyzbyte moralnego absolutyzmu. To właśnie cechuje demokrację. Jeśli państwo uwzględni poglądy ateistów, prezerwatywy będą sprzedawanie legalnie. Jeśli katolik, któremu papież zabrania używania kondomów nie zdecyduje się na kupno prezerwatywy, postąpi zgodnie z własną wiarą. Nikt przecież nie zmusza go do kupowania, mimo, że prawo to umożliwia, gdyż prawo jest dla wszystkich.

Podobnie z metodą invitro- całkowity zakaz byłby dobry dla katolików? A może jednak przyzwolenie na ten zabieg byłby próbą ich wiary? Ponieważ mimo, iż jest to możliwe, oni- katolicy, nie zdecydują się na stosowanie tej metody?

Cóż, z pewnością coś jest na rzeczy. Kościół nie wierzy w to, że ludzie, dla których najbardziej będą liczyć się realne życie i towarzyszące mu dylematy moralne związane jednak z cierpieniem bliźnich, bądź jego brakiem, nie będą zważali na dogmatyczne kazania Kościoła, w których czynniki wymienione wyżej pełnią raczej drugorzędną rolę, a pierwszoplanowa jest wola bliżej nieokreślonego boga.

Podobnie niewiarygodne jest, aby nie uwierzyli wiarygodnym źródłom informacji, które powiedzą, że zarodki są niszczone zazwyczaj często w samoistny, naturalny sposób; że kondom, jeśli nie pęknie,
nie przepuści wirusa HIV, że matka, której życie jest zagrożone może dokonać aborcji w stadiach, gdy embrion nie cierpi, gdyż nie może. Nie będzie to łatwe, ale trzeba będzie podjąć decyzję w miarę racjonalną i podyktowaną współczuciem, nie zaś snuciem rozważań o duszach.
Podsumowując, neutralność światopoglądowa powinna być próbą wiary katolików. W przeciwnym razie, im bardziej naciskają na to, by prawo reprezentowało tylko ich punkt widzenia, tym bardziej będzie widoczne, że ich wiara ma w istocie kruche podstawy.