środa, 4 maja 2011

Mam mapę!

Racjonalizm oraz zainteresowanie dziedzinami takimi, jak biologia czy neurologia sprawiły, że jestem całkowicie pewien jednej rzeczy: nie ma czegoś takiego jak prawda absolutna- z czym naturalnie wiąże się fakt, że nawet jeśli nie znam bardzo wielu faktów, to doskonale ogarniam mechanizmy funkcjonowania świata. Można przyrównać to do świadomości, że istnieje sieć dróg, znam ją, oraz wiem, jakie pojazdy poruszają się nimi i w jakich celach- nie mam tylko wiedzy na temat stanu technicznego każdego z tych pojazdów. Tyle, że znając mechanizmy doskonale wiem, że taka wiedza nie jest mi z definicji potrzebna, a byłaby potrzebna dopiero wtedy, kiedy wiązałoby się to z moimi… potrzebami, jak sama nazwa wskazuje. Może być to czyste zainteresowanie, pęd do wiedzy- co później można wykorzystać, ale może być to też „zmuszenie” przez życie.

Ogarniam to, i jestem tego tak pewien, że zdaje się to być dla mnie prawdą absolutną. Ale prawda absolutna, w zamyśle dotyczy w każdej chwili każdego podmiotu. Jest wiążąca. Oczywiście, jest nią niemal fakt, że ostatecznie to seks, a jeszcze dalej rozmnożenie swoich genów jest tym wiążącym czynnikiem. Ale to wiedza empiryczna, i bardzo trudno ją podważyć.

Oczywiście, dojście do świadomości faktu, że nie ma cudownych sił, nie ma żadnych nadzwyczajnych przypadków, nadnaturalnych czynników, czegoś, co zachwycałoby swoją niezmierzoną tajemnicą i dawało do zrozumienia że tajemnicą na zawsze pozostanie- czasem potrafi przerazić. To przede wszystkim te momenty, kiedy człowiek zatrzymując się na chwilę, zastanawia się głębiej, i pojawia się bolesna świadomość przemijalności- śmierci, której podlega wszystko, co żyje. Jesteśmy wtłoczeni w tą zasadę natury. Jesteśmy jej elementem, choć wyjątkowym, ale jednak nie wybijającym się ponad, wręcz przeciwnie, każde nasze zachowanie i myśl można ostatecznie wyjaśnić przez pryzmat czystej neurobiologii. I ja miewam takie chwile, jednak czy świadomość bolesnych faktów, choćby najboleśniejszych, powinna motywować mnie do pocieszania się niewiarygodnymi historyjkami? Nie ma żadnego dowodu, kiedy stoję przed chcącym pożreć mnie lwem, że jeśli tylko zechcę, coś sprawi, iż lew ten nagle, w ostatniej chwili, zamieni się w mysz. Nie da się, choćby ktoś podawał przykłady tzw. cudów, będących jedynie przykładem na niezgłębioną jak dotąd dostatecznie siłę autosugestii, nie da się… sprawić, by nasz bliski chory na raka stał się ni stąd ni zowąd chorym jedynie na grypę.

Chciałoby się tak wielu rzeczy, które są w danej chwili i kontekście zupełnie nierealne. Na które nie ma żadnych dowodów i przesłanek, ale których chcielibyśmy, ponieważ tak byłoby nam wygodniej. Kiedy człowiek, jak wspomniałem, zastanawia się głębiej, może dojść niekoniecznie do głębokich wniosków. Może dojść do wniosków bardzo prostych, wynikających z tego, jak rzeczywiście funkcjonuje realny świat dookoła, natomiast tylko nasze nastawienie w stosunku do tych faktów może być „głębsze”, w tym sensie, że nie oblepione mało realnymi pocieszeniami, ale patrzące prawdzie w oczy w ten sposób, byśmy wzroku nie spuszczali, mimo, że doskonale wiemy, iż natura nawet nie chce się z nami pojedynkować na spojrzenie. Nic „nie chce”.

Generalnie więc, radzę sobie z tą świadomością bardzo dobrze. Wiem, że nic nie rejestruje moich myśli poza moim mózgiem, ale to w zupełności wystarczy. Świadomość inwigilacji jest straszną torturą, tym bardziej, że w naszych głowach nawet impulsy nerwowe, myśli- konkurują ze sobą. Konkurują motywacje. Popędy. Nie możemy czuć się winni, jeśli choć na chwilę bierze górę motywacja gorsza, nawet jeśli w ostateczności szalę przechyla szlachetniejsza. Nie wyobrażam sobie, aby do końca reszty życia roić sobie, iż nad moim mózgiem jest sprawowany ciągły, restrykcyjny dozór, a za sterami niebiańskiego komputera stoi osobnik koniec końców, niepoznawalny, tajemniczy. Cokolwiek to znaczy. Niepotrzebne mi to w zupełności. Pisałem niejednokrotnie o empatii, jako bazie moralności, czy tego chcemy, czy nie. Na czym ona polega, pojąć jest o wiele łatwiej, niż to, na czym miałby polegać sąd ostateczny. Co za tym idzie, lepiej jest kierować się tą empatią po prostu, zamiast myśleć, że jest coś jeszcze wyższego i ważniejszego niż ona, w wyniku czego jakieś nasze czyny mogą przyczynić się do wiecznej kary, nawet, jeśli nie wiedzieliśmy, że były one „złe”. Rojenie sobie boskiego dozorcy jako wspomagacza sumienia może przynieść więcej szkody, niż pożytku. Lepiej jest zrozumieć, że jest się dobrym człowiekiem, na takiej zasadzie, na jakiej jest nim każdy psychicznie zdrowy osobnik i zająć się funkcjonowaniem w prawdziwym świecie, prawdziwymi, codziennymi sprawami i uatrakcyjnianiem sobie życia, byle nie kosztem czyjejś krzywdy, bo to zamęt jest motorem, w który musimy wpaść, żeby nie zwariować. Bóg nie musi nas chronić od wszelkiego zamętu- nasza pofałdowana, zakręcona kora mózgowa jest ewolucyjnie jeśli nie doskonale, to przynajmniej dobrze dostosowana do takiego tempa właśnie, choć niekoniecznie pozbawionego chwili refleksji. Tak. Realny świat i jego sprawy, zamiast rozważania, czy zjeść w piątek to mięsko, czy nie. Czy to rzeczywiście tak moralnie naganne, że powiedziałem „kurwa mać”, czy może jednak nikt za bardzo nie ucierpiał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz