W wielkiej przekorze i złośliwości swej, postanawiam zmierzyć się w tej chwili (nie, nie zmierzyć się w sensie metrycznym, mam 172,5 cm wzrostu, i z racji wieku już nie urosnę. Zazwyczaj jestem wyższy od dziewczyn, ale jak jestem wyższy o 3 cm, a ona mówi, że chce takiego o głowę wyższego, bo się przy nim czuje malutka, to wymiękam. Wszystko mi wymięka, co jest u mnie fenomenem. To już kurde przesada- bo ja nie chcę mieć analogicznie, panny o głowę niższej. Wcale nie dlatego, że prędzej czy później i tak musiałaby uklęknąć- ja też lubię klękać, choć nie w celu modłów).
Musiałem powitać Was dygresją, a jakżeby inaczej. W każdym razie- chcę zmierzyć się z ludową mądrością, że „nie ma co gdybać”. Ta wielka mądrość przybrała nawet postać wielce wyrafinowaną: „gdyby babcia miała kółka, to by był samochód”. Nie wiem, co za kretyn wymyślił te prostackie powiedzonka, które jakoś nie naciągają moich mięśni twarzy do uśmiechu. Smutniejsze jest to, że to powiedzonko słyszałem wiele razy- bo świadczy to ewidentnie o fakcie, że zostało ono pozytywnie zweryfikowane przez większość społeczeństwa i uznane, za nie dość, że dobrą, to jeszcze zabawną monetę (dla mnie takową jest moneta z podobizną JPII).
Nie chodzi o to, że gdyby babcia miała wąsy, to byłby dziadek. Wiadomo bowiem, że gdyby miała, to nie byłby dziadek… skory do całusów z języczkiem. A widziałem już w swoim szczenięcym życiu sporo pań z zarostem pod nosem. Jakoś ich to nie krępowało= może wyznawały twardy feminizm i sądziły, że do golenia jakichkolwiek części ciała, zmusza ich opresyjna, patriarchalna kultura. A może po prostu blisko im było do dziadków- bo zarost na kobiecej twarzy świadczy o przeroście testosteronu, zasadniczo męskiego hormonu. A jak baba jest męska, to się przed lustrem za bardzo nie pindrzy.
Takie jednak nie są nazywane dziadami, którym nakazujemy spieprzać. To tzw. babochłopy. A co z babą, która mogłaby zostać samochodem dzięki kółkom? Bullshit! Jakby babcia miała kółka, to tylko dlatego, że chce sprezentować je mężowi na stulecie małżeństwa.
A teraz przechodzę do sedna, żebyście nie myśleli, że taki ze mnie kretyn, iż te hasła traktuję dosłownie. Bo rzecz w tym, że są durne tak samo, gdyby je wziąć jako przenośnie.
Będzie więc krótko- gdybanie to jeden z, kurna, motorów rozwoju. Tylko człowiek umie gdybać, czyli myśleć abstrakcyjnie. Dzięki temu, do cholery, nie żyjemy już w jaskiniach, a i to niejedyny skutek gdybania.
Planowanie czegoś to też gdybanie, bo myślimy o tym, co będzie, a nie musi tego być, więc póki co, realnie nie istnieje, nie zachodzi. Jeśli zrobimy coś źle, to gdybanie „co by było, gdybym zrobił tak, czy siak” pozwala wyciągnąć wnioski.
Kiedy gdybam- co by było, gdyby wielu ludzi nie było kretynami, dochodzę do wniosku, że chyba nie miałbym o czym pisać.
Każdy człek, który widzi jakieś wady, gdyba, ponieważ proponuje, co BY można było zmienić, aby je wywalić. Polega na tym niemal cała twórczość- inżynieryjna, techniczna, literacka, muzyczna- albo w uproszczeniu- typowo mechanistyczna, choć i ją poprzedza abstrakcyjny projekt, np. plan budowy, projekt samochodu na wodór- oraz mentalna, która jednak, skutkując przemianą myślenia ludzi, również przeradza się w coś namacalnego.
Myślę sobie: co by było, gdyby ten teista poznał moje argumenty za nieistnieniem nadprzyrodzonych bytów? Jednym ze skutków byłoby zapewne zaprzestanie uczęszczania na seans… pardon, „mszę świętą”, co z kolei przyczyniłoby się do nieznacznego, ale jednak, odpływu pieniążków z tacy. Ot, taki antyklerykalny, tandetny komunał.
Każdy kurna wie, że samym gdybaniem się nic nie zmieni. Gdybanie to przedstawienie poglądu. Jeśli więc ktoś gdyba, nie pieprzmy mu o babciach z wąsami, tylko wysłuchajmy go do końca, zgódźmy się albo polemizujmy, o ile właśnie nie pali się chata, a rozmówca gdyba, co by było, gdyby uważniej wyłączał gaz.
Każda zmiana realna zaczyna się bowiem od tej w mózgoczaszce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz