Co z tą całą muzyką? Kiedyś napisałem o niej tekst, jednak nie wyczerpywał tego, co myślę o tym zagadnieniu obecnie. W Internecie, szczególnie pod utworami muzycznymi na Youtube, pojawia się coraz częściej komentarz o takiej treści: You say Justin Bieber,I say PARAMORE!!! You say Lady Gaga,I say Evanescence You say Miley Cyrus,I say Slipknot You say T-Pain,I say Three Days Grace You say Emenem,I say Linkin Park You say Jonas Brother,Isay Green Day
Przyznam, że wyszukałem go przed chwilą w kilka sekund i nieco odbiega od prototypu, gdyż gustów jest jak się okazuje, nieco więcej- i każdy chciałby inaczej określić, co jest muzycznym badziewiem, a co jest tym jedynie słusznym gatunkiem, dla elity.
Czy chciałbym, aby panował tu większy egalitaryzm? Ależ skąd. Doskonale wiem, w jaki sposób działa rynek muzyczny i jego społeczny odbiór. Raper Coolio, twórca znanej wszystkim piosenki „Gangsta Paradise” w jednym z wywiadów powiedział mniej więcej coś takiego: „najpierw nazywasz jakiś kawałek gównem, ale puszczają to wszędzie na okrągło, w radiu, w telewizji, słyszysz to w sklepie, tramwaju, a w końcu przyłapujesz samego siebie na nuceniu tego gówna pod prysznicem”.
Jest w tym sporo prawdy, ale powinniśmy w takim razie zastanowić się nieco nad tym, dlaczego coś nazywamy gównem, a co innego wartościowym tworem muzycznym. Moim zdaniem, istnieją pewne kanony, w których każdy gatunek muzyczny, a co za tym idzie, konkretna piosenka, czy utwór, muszą się zmieścić. Tymi kanonami są przede wszystkim… tonacje, gamy, nuty.
Nie znam ich zbyt dobrze, w tym sensie, że nie umiem określić, co to jest c-dur, a co to d-dur. Nie znam w ogóle nut. Jednak, tutaj się wcale nie chwalę, ponieważ to wrodzone i nie osiągnąłem tego własnym wysiłkiem- mam słuch absolutny, i nie muszę znać tych rzeczy, by wychwycić fałsz, oraz nie fałszować, podobnie, jak nie wyrecytowałbym zasad ortografii polskiej, ale jestem na tyle „obtrzaskany” ze słowami, że po prostu błędów nie popełniam.
Ale do rzeczy- te kanony o których wspominałem, sprawiają, że coś muzyką możemy nazwać. To właśnie te ryzy trzymające dźwięki w kupie, w ich obrębie pojedyncze dźwięki współpracują ze sobą w jakiś sposób, dzięki czemu da się je odróżnić od przypadkowego szczekania psa na ulicy, odgłosów robót drogowych z ich młotami pneumatycznymi, czy krzykiem gwałconej kobiety (co prawda cynik może od razu wyłapać, że każdy z wymienionych przeze mnie odgłosów definiuje w jakiś sposób muzykę nowoczesną, jednak nie zgadzam się z tą opinią, co również wyjaśnię).
Moim zdaniem więc, każdy gatunek muzyki posiada pewien wzór. Ideał- dlatego mimo, że mamy swoje ulubione gatunki, nie musimy, wzorem zamkniętych subkultur, odrzucać kategorycznie z prostackim uprzedzeniem, innych gatunków, ponieważ kojarzą nam się z czymś łatwym, „dla mas”.
Z tego samego powodu, mimo, że lubimy np. rock, umiemy również w jego strukturach, znaleźć piosenki podobające nam się bardziej i takie, które wolimy jednak wyłączyć, lub przynajmniej ściszyć.
Sam uwielbiam np. rap. Muzykę powstałą w czarnych gettach, wyrastającą z buntu wobec niesprawiedliwości społecznej. Takiej skrajnej, ponieważ różnice są generalnie normalne. Jednak gdyby ktoś spytał mnie, czy wolę rap od popu, potraktowałbym to pytanie tak samo, jak mniej więcej takie: „co bardziej lubisz, delicje, czy kotlet schabowy”? Nie da się odpowiedzieć na to pytanie, bo nie ma ono sensu. Delicje to słodycz, którymi chętnie zajadam się przynajmniej godzinę po konkretnym posiłku (tutaj jest miejsce na kotleta), i co ważne, nie zgodziłbym się na konsumpcję gołąbków w zestawie z kawą. Nie. To wręcz odrzucające.
Rap określa, przynajmniej moim zdaniem, pewien ideał. Sporo artystów, przede wszystkim zza oceanu, zbliża się do niego bardzo blisko. Jay-Z np. osiągnął już taki poziom, że ideał zaczął już ogarniać, ale że znudziło mu się to, zaczął z rymami przekombinowywać.
Nie chciałbym oceniać szczerości Pei, poznańskiego rapera. Jest czymś ewidentnym, że jego dzieciństwo było trudne i tak jak rapuje, naznaczone biedą. Od razu muszę przyznać, że dysponuje świetnym głosem, nadającym się do rapu- pewne kawałki przemawiają do mnie treścią i mimo częstochowskich rymów, lubię ich słuchać. No, ale właśnie- te rymy. Poczynił z nimi mały postęp. Gdy słyszę, że gość rapuje, to ja to czuję, i muszę wiedzieć, że fajne rymy znajduje, a nie takie, co każdy wymyślić umie. Nie żartuję.
Ideał rapu to dla mnie rap, w którym zawarte jest wszystko- zarówno przemawiająca treść, wielokrotne, zakręcone rymy, flow, czyli technika rapowania, jako płynięcie po bicie, zamiast dukania (sam mam z tym problem, ponieważ tworzę rap, ale przy nagrywaniu spinam się i martwię, by nie pluć w mikrofon literką „P”- gdyż posiadam sprzęt amatorski). Podsumowując sprawę rapu, jeśli chodzi o rap zagraniczny, mógłbym wymieniać długo, ale rządzą moim zdaniem Busta Rhymes, Eminem, Ludacris, Fabolous… nie, więcej nie wymieniam, choć można byłoby. W rapie polskim cenię sobie najbardziej Łonę i Tego Typa Mesa, choć, i tutaj może być małe „zdziwko”, Tede również. Dlaczego? Ponieważ piętnuje obłudę. Przede wszystkim- to tyle.
Nierzadko wpadam w nastrój iście sentymentalny. Tutaj przychodzi z pomocą dobra wróżka, Celine Dion, wybitna piosenkarka z niesamowitym głosem. Gdyby w trakcie słuchania jej „A New Day Has Come” przyszedł mój kolega, wyciągnął płytę z odtwarzacza i „puścił” Bayer Fulla, z pewnością nie przeżyłby tego. Wcale nie dlatego, ponieważ Disco Polo uważam za coś godnego pogardy. I ono mieści się w pewnych kanonach, ale owe kanony uważam za nadające się najlepiej do klimatów weselnych i lekkich niczym wata cukrowa. Rzecz jasna, nie lubuję się w tym gatunku i sądzę, że ktoś, kto lubi Disco Polo jako muzyczny wypełniacz dnia, nie grzeszy muzyczną inteligencją.
Jednak generalnie, muzyka pozostaje muzyką. Są wzory- i można do nich przylegać, jak i słabiej, lub mocniej od nich odstawać. Są to wzory różnego rodzaju. Pewne kawałki uznajemy za nudne, ale nie pasowałoby do nich słowo „kiepskie”. Po prostu nudne. Czy znacie kawałek „Satisfaction”? Tak, to techno- chociaż nie jestem pewien, nie znam się na tym. Być może to trance, albo jeszcze coś innego- w każdym razie zalicza się to z pewnością do tzw. muzyki klubowej.
Tak, wiem, co sobie myślicie- po prostu spodobał mi się klip do tej piosenki. Tak, ale to swoją drogą-
i muszę zaznaczyć, że nie chodzi mi wcale o wiertarki i szlifierki kątowe, ale osoby je obsługujące.
Muzycznie w każdym razie, kawałek ten podoba mi się. Starsze pokolenie narzeka, że do tego typu muzyki, młodzież tylko bezmyślnie rusza głową w monotonny rytm, jak i również podskakuje jak małpy w zoo.
Nie rozumiem takich malkontentów. Znów pojawia się problem delicji i kotleta. Nie wiem, jak można ruszać głową w jakikolwiek rytm z wielkim rozmysłem, oraz nie przychodzi mi do głowy żaden rytm, który z definicji nie jest monotonny. W kawałku „Satisfaction”, linia melodyczna powtarza się, owszem, stąd nadaje się jako napój pobudzający do działania. Każda piosenka ma jakiś motyw główny, a w techno jest to po prostu bardziej uwydatnione. Od techno nie oczekuję, jak od rapu, głębokiej, czy jakiejkolwiek z resztą treści, przekazu- dlatego, kobieta w refrenie, jeśli jest w ogóle refren, ma prawo powtarzać w kółko trzy te same słowa- choćby, sex, drugs and music. Nie obchodzi mnie to. Ważne jest, by dobrze to współbrzmiało z resztą dźwięków i zachęcało np. do tańca, albo innej czynności charakteryzującej się ruchami frykcyjnymi.
Słyszeliście może „Bang Bang” autorstwa zespołu Rammstein? Mój kolega słuchający tej muzyki bardzo namiętnie, zawsze kazał mi ich przełączyć, gdyż to „szwaby”, ale coś każe mi przypuszczać, że były to żarty. Po pierwsze bowiem- jest inteligentny, stąd uprzedzenia narodowościowe są u niego wykluczone, a po drugie- pewnego razu, gdy wtargnąłem nieoczekiwanie na jego teren, leciała u niego właśnie ta piosenka.
Otóż mnóstwo gitar, żywy, dynamiczny rytm, każący trząść włosami tak mocno, że suszarka staje się przeżytkiem. Gość nie fałszuje, choć przede wszystkim recytuje w rytm, czasem krzyczy. Mimo to, wykonanie jest mistrzowskie. Nie puściłbym tego dzieciom jako kołysanki, ale gdy słucham tej piosenki, nie muszę wydawać kasy na jakieś energy-drinki. Full wypas, po prostu.
Najbardziej kontrowersyjna jest Lady Gaga. Przesadzam? Jak to? Z pewnością nie brakuje jej nic do Madonny, która żeruje na słabych poglądach chrześcijan, w wyniku czego najbardziej rani ich „uczucia”. Co z tego? Zarówno w przypadku twórczości Madonny, jak i Lady Gagi, radziłbym katolikom poluzować poślady i uodpornić się na wybryki obu pań, w stylu połykania różańca, czy krzyżowania się na estradzie. Jeśli uda się im wzmocnić merytoryczną warstwę swoich przekonań (o ile takowa istnieje), trudniej będzie zranić ich uczucia. Może wtedy, gdy już znikną protesty, piosenkarki te zajmą się wzbudzaniem innych kontrowersji. Choć i tak pozostaje jeszcze golizna, towarzysząca nieodłącznie ich występom i klipom. No cóż, ja akurat problemu z tym nie mam absolutnie, może z tego powodu, że nie nęka mnie impotencja, a co za tym idzie, nie denerwuje mnie fakt, że na ekranie widać zgrabne kobiece kształty, a na dole nie dzieje się nic.
Z resztą, gdyby obok tych roznegliżowanych (niemal) kobiet nie było żadnej muzyki. Ale jest! I to całkiem niezła. Co prawda kawałki Lady Gagi są dla mnie w większości zupełnie średnie, ale na tyle lekkie, że nie przeszkadzają mi na ogół, gdy lecą sobie gdzieś w tle. Przyłapuję się na nuceniu tego „gówna” pod prysznicem, choć, znów przejmując frazeologię od raperów, jest to „dobre gówno”.
Natomiast jeden z kawałków, mianowicie „Poker Face” jest po prostu doskonały. I znów, nie denerwuje mnie powtarzanie mnie kilku słów w refrenie. Połker fejs i tyle.
Coolio, twórca sentencji o gównie, sam jest obecny w niejednej stacji radiowej dzięki hitowi „Gangsta Paradise”. Zgadzam się, że inne kawałki ma równie dobre. Promocja swoje robi. Gdy natomiast jakiś kawałek, z jakichś względów, jest już wypromowany, to żyje własnym życiem, zgodnie z prawami rynku i oczekiwań społecznych. Namawiam zatem wszystkich, którym muzyka jako taka jest droga- szukajcie nowości na własną rękę, szukajcie ich samodzielnie. Niech muzyka będzie naszym wspólnym dobrem, niech rozwija się pod wpływem konstruktywnej krytyki, nie na zasadzie „co leci w radiu, to musi być z definicji odchodem”. To wcale nie o to chodzi. Media swoją drogą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz