piątek, 20 maja 2011

Hahahaha! (Złowrogi, bezbożny rechot)

Dla większości teistów, ateiści „wojujący” (szczerzy i aktywni) są po prostu upartymi osłami, którzy nie chcą przyjąć do serca Jezusa (albo też Allacha, Jehowy itd.). Zdaniem wierzących, głównym celem tych szatanów, jest zniszczenie wiary i pozbycie się moralności (tak działa szatan, a działa podstępnie- niby człowiek jego słuchający chce dobrze, ale ostatecznie kończy się to ogniem). Ateiści "W" chcą po prostu pozbawić nadziei ludzi wierzących, zniszczyć bezmyślnie obiekty ich wierzeń i na tym poprzestać. Tymczasem gdyby tylko zgłębili tok myślenia ateistów "W", dostrzegliby natychmiast, że z równą zaciekłością krytykują astrologię i homeopatię- religia wygrywa, bo jest nonsensem bardziej powszechnym. Nic więc nie da wpychanie ateistom "W" pana Jezusa do serca, gdyż niedobrze jest umieszczać tam cokolwiek i kogokolwiek bez minimalnej konsultacji z rozumem.

Ludzie wierzący nie zauważają, że ateista "W" jest też ahomeopatą i aastrologiem. A wszystkie te przedrostki „a” oznaczają negację- drugi człon określenia wskazuje przesąd, który racjonalista neguje. Tak, racjonalista- bo nie licząc pewnych ateistycznych dyktatorów, którzy oprócz ateizmu wnieśli podobnie jak religijny dogmat, idiotyczny kult własnej jednostki, ateiści, ahomeopaci i inne takie „szatany”, wszystkie swoje negacje wywodzą z czegoś, co jest gruntem ich światopoglądu- to przedkładanie zdrowego rozsądku ponad emocje. Najczęściej wtedy, gdy zapowiada się na negatywne emocje, w dalszej perspektywie mogące uczynić niezły popłoch. Taka postawa to właśnie racjonalizm.

Wielu chrześcijan dla przykładu, oczekuje od racjonalistów „obiektywizmu”. Nie dostrzegają, że próba obiektywizmu (całkowity nie jest możliwy do osiągnięcia) jest w racjonalizm wpleciona. Tyle tylko, że bilans zysków i strat to nie totalna generalizacja. Czy ateista, oprócz krytyki kultu cierpienia wprowadzonego przez Jezusa, musi ciągle oddawać honor, że hasło „kto mieczem wojuje, od miecza ginie” jest całkiem fajne i sensowne? Nie, nie musi, bo bilans mówi nam, iż cierpiętnictwo zbiera straszne plony od setek lat i przejawia się w jakiejś części w każdej sferze życia społecznego dotkniętego chrześcijańską kulturą. Natomiast „kto mieczem wojuje, od miecza ginie”- ta zachęta do pacyfizmu, nie jest w ogóle respektowana. A jeśli tak, to jest to kropla w morzu potrzeb. Na dodatek, ta sentencja nie ma w sobie nic, czego wcześniej nie powiedzieliby filozofowie moralności.

Teiści nie umieją często dojść do wniosku, że racjonalista jest w stanie „oddzielać ziarno od plew”, ale robi to z pomocą rozsądku i logiki, bez nieuzasadnionego żadnym zagrożeniem odcinania się od sfer z napisem „logice wstęp wzbroniony”. Ktoś, kto stoi za takim szyldem, zawsze ma w tym swój własny interes, a nie obawia się, czy troszczy o dobro ogółu. Oddzielanie ziarna od plew jest dane każdemu, a teren, gdzie oddzielamy, to całe życie. Życie uczy nas też wielu rzeczy- np. wiara bez dowodów często przynosi nieszczęścia. Innym wnioskiem z obserwacji życia jest: „nikt nie jest nieomylny i lepiej nie zakładać, że ktokolwiek był lub jest”. W takim razie, Jezus też nie był nieomylny i należy podejść do jego słów z takim samym sceptycyzmem, co i do słów każdego innego… człowieka.

Dla wielu chrześcijan, koronnym argumentem na słuszność ich wiar jest właśnie postać Jezusa Chrystusa, jak to podkreślają- postać historyczna, o której wspominają również pozabiblijne źródła (rzeczywiście robią to, ale nie ma wzmianek o charakterze boskim tej persony, ani też nie ma poświęconych jej esejów). Martwi mnie jednak, że ateiści, chcąc wykazać, że nie warto traktować tej postaci jako nieomylnej wyroczni, często próbują sugerować, że Jezus z pewnością nie istniał.

Owszem, taka hipoteza istnieje, ale jest mało prawdopodobna. Jezus najprawdopodobniej istniał. Mimo, że Ewangelie spowija sporo mroków i są najeżone różnymi sprzecznościami, czego przykładem może być historia z nawiedzeniem grobu pańskiego po rzekomym zmartwychwstaniu. Nie trzeba postulować nawet nieistnienia Jezusa. Czy konkurenci Davida Copperfielda wmawiają widowni, że ich rywal nie istnieje? Oczywiście że nie (to przecież świadczyłoby na korzyść magika- nie ma go, a go widać. To dopiero sztuczka!)

Biblia nie jest opisem historii. Większość jej zawartości (chodzi tu o obydwa Testamenty) ma charakter legendarny. Jak pamiętamy z lekcji języka polskiego, oznacza to, iż fakty historyczne są w niej przeplecione z fikcją literacką, dodającą historiom nieco nadprzyrodzonego smaczku.

Czemu nie, być może Mojżesz istniał. Może istniał Abraham. Prawdą może być, że Mojżesz zszedł z góry z kamiennymi tablicami (legendą zapewne jest, iż dostał je od Jahwe- po co miał włazić na skałę- bo bogu spadłaby korona z głowy, jakby się bardziej schylił? Chodziło raczej o to, że tablice te czekały już na niego, a wyrzeźbiły je zwyczajne dłuta, nie przez aniołów). Abraham mógł rzeczywiście chcieć zabić synka, ponieważ tak nakazał mu niby bóg, a on wie lepiej, co dla człowieka najlepsze. Ale nie musi być prawdą (i na 99% nie jest), że tak kazał mu rzeczywiście bóg. Nie musi być też faktem, że później anioł do zadań specjalnych kazał mu jednak zaniechać zabójstwa, ponieważ bogu nie chodziło o zabicie syna, a tylko o to, czy byłby do tak szlachetnego czynu zdolny (a szlachetny by był, ponieważ wszystko, co jest czynione z imieniem boskim na ustach, z definicji musi być szlachetne). Abraham… mógł po prostu mieć urojenia. Jakie prostackie wytłumaczenie, prawda? No jasne, zamiast otworzyć umysł, wyłączając blokadę racjonalizmu oddzielającą ziarno od plew, i wrzucić do głowy przekonanie, że Abraham komunikował się z niewidzialnymi bytami, znowu mówię o urojeniach, a przecież urojenia nie mają nigdy miejsca.

O wielu biblijnych postaciach nie ma mowy w źródłach pozabiblijnych. Wcale nie mówi to nam z całkowitą pewnością, że nie istniały. Jednak zdrowy rozsądek podpowiada nam, co może być wymyśloną, wypaczoną, czy wyolbrzymioną relacją odnośnie ich życiorysów. Proces powstawania Biblii wyglądał tak, że takie podrasowywanie biblijnych herosów wcale nie było trudne. Historie te były przepisywane z papirusu na papirus przez kolejne pokolenia, mity te pomagały Żydom w odnajdywaniu swojej tożsamości. Również w wybijaniu innych tożsamości. Nie jestem antysemitą.

A Jezus? No, cóż. Być może Bóg miał w tym jakiś tajemniczy zamysł, że w Nowym testamencie Jezus żegna nas jako dwunastolatek i powraca niespodziewanie mając lat 33. Więcej mówią nam o tej przerwie apokryfy, opisujące również dzieciństwo Jezusa, nieco szerzej. Chociażby historia o małym Jezusku, który ulepił wróble z błota, a następnie ożywił je. Świadkowie Jehowy wspólnie z katolikami mogą zagrzmieć: „więc nie była to prawda, bo Jezus uzyskał moc czynienia cudów dopiero podczas chrztu, kiedy spłynęła na niego moc Ducha Świętego!” Doprawdy? Chylę więc czoła- to nie było prawdziwe. Co nie oznacza, że pisał tą historię kto inny. Póki co została (pozornie) wyeliminowana tylko jedna sprzeczność, której nie zauważyli autorzy „natchnieni”. (Tu warto wspomnieć o grzebaniu Kościoła w Biblii- Świadkowie Jehowy potwierdzą, że to biskup Ireneusz stał za wliczeniem w biblijny kanon tylko czterech, a nie kilkudziesięciu Ewangelii- bo mimo, iż Kościół to generalnie nierządnica, której Jezus ukręci łeb na sądzie ostatecznym, tu akurat biskupa natchnął Duch Święty. Dziś Strażnica przy swoich biblijnych interpretacjach dysponuje Biblią przerobioną przez siebie w nieznacznej mierze, ale bazą jest i tak prototyp kościelny. Zabawne jest, że Świadkowie Jehowy wierzą, iż Kościół mimo wielu błędów i świństw, w Biblii niczego specjalnie nie dopisywał, ani nie skreślał, bo Bóg interweniował w jakiś sposób, by jego dzieło nie ucierpiało- nie tracił za to czasu na interwencje w sprawie palenia na stosie, czy molestowania dzieci).

Słyszeliście zapewne o Mitrze? To jeden z wielu bogów „pogańskich”, których życiorysy były niemal kopią życiorysu Jezusa. Teologowie Kościoła zawsze powiadali, iż byli to mesjasze fałszywi, których dla odmiany wysłał szatan. Ale durny ten szatan! Nie wiedział, że Jezus i tak pokona go jednym paluszkiem? Tamci Bogowie nie przetrwali, czego przyczyny mogą być różne i przyziemne. Natomiast legenda o Jezusie żyje do dziś i ma już 2000 lat! (Cywilizacja Starożytnego Egiptu wraz z ich politeizmem liczyła sobie już 5000- to na wypadek, gdyby kogoś wiekowość przekonywała o „natchnieniu” danej religii).

Jezus, podobnie jak tamci ściemniacze, chodził po wodzie, wskrzeszał zmarłych, urodził się z kobiety uprzednio niezapłodnionej przez mężczyznę, oddawali im hołd mędrcy, byli zabijani, ich śmierci towarzyszyły trzęsienia Ziemi, później zmartwychwstawali… ale! To akurat były sztuczki. Z wyjątkiem Jezusa. A gdyby założyć, że on tylko dołączył do ich gromadki? Gdyby tak znów włączyć oddzielanie ziarna od plew? Wtedy musielibyśmy przyjąć bardziej prawdopodobną hipotezę- Jezus, skończywszy lat 12, znając jego zamiłowanie do ucieczek, wybrał się do magów, by się nieco poduczyć.

Dlatego, dla uczczenia nabytej wiedzy, pierwszym jego „cudem” była zamiana wody w wino. Później było już tylko z górki. A trzęsienia Ziemi? Tu nie pasuje szablon sztuczek, skoro bohater nie żył. Jednak kto by się interesował śmiercią jednego z mesjaszy na tyle mocno, by później z zawzięciem piętnować zmyślone relacje. Paweł, cudownie nawrócony z Judaizmu na chrześcijaństwo, zwietrzył interes i napisał swoje dzieła kilkadziesiąt lat po śmierci Jezusa.

To tylko hipoteza- ale o ile bardziej prawdopodobna, niż to, że Jezus nigdy nie istniał! A o ile bardziej od tej, że Jezus rzeczywiście posiadał moce nadludzkie! Czy za wszelką cenę chcę udowodnić, że Jezus nie był bogiem, czy synem bożym? Jaką cenę? Zdrowego rozsądku? Logiki? Te przecież zostały zachowane. Używając ich, czytelnik zrozumie również, że nic tu nie udowodniłem, gdyż nie ma tu ścisłych dowodów, a jedynie przesłanki, które zebrane do kupy każą się zastanowić. Możemy tylko oszacować prawdopodobieństwo różnych hipotez. Myślę, że ta, którą przyjmuję, nosi znamiona największej wiarygodności. Przy czym sam wiarygodność rozumiem tak, jak na to wskazuje jej nazwa- WIARY GODNOŚĆ. GODNE WIARY jest to, co wspiera przynajmniej masa realnych przesłanek. Nie zaś nasze nadzieje, kaprysy, myślenie życzeniowe, tradycja itd. Nie jest też godne wiary zalecenie Jezusa, które łamie wszelkie kanony uczciwości intelektualnej: „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”. Taką pokrętną regułę stosują wyznawcy wszystkich religii.

Podważenie religii jako nieomylnej wyroczni nie ma na celu wykreślenia jej zupełnie z kultury, wyłączenia jej poza nawias. Nic z tych rzeczy! Niejednokrotnie, w tekstach najsłynniejszych ateistów, możemy spotkać się z uznaniem dla wielu haseł wywodzących się z tzw. „świętych ksiąg”- nie jest to sprytny podstęp szatana, aby zmylić ludzkość i wpakować do piekła; to po prostu uczciwość intelektualna, a raczej jeden z jej przejawów. To właśnie owo oddzielanie ziarna od plew, które nie jest wybiórczością, a selektywnością. Jeśli bowiem bierzemy za grunt racjonalizm, nie jesteśmy niekonsekwentni, gdy używamy myślenia i pewne rzeczy krytykujemy, a inne pochwalamy, nie kierując się szufladkami i etykietkami. Jeśli dla kogoś gruntem jest Ewangelia i nauczanie, iż Jezus był nieomylny, ale nie wierzy w jego cuda, a tylko w przekaz jego nauk- ten jest wybiórczy.

Podważenie religii nie jest też ostatecznym celem racjonalistów. Religia może kiedyś upaść, a póki człowiek będzie żył, będzie żyć również zdrowy rozsądek. Będzie również żył irracjonalizm, jako zawieszanie rozsądku. Nie ma on odbicia jedynie w religiach.

2 komentarze:

  1. To ja, autor tego bloga. Od tego czasu zmieniłem maila, więc nie mogę się zalogować. Chciałem jednak powiadomić wszystkich ewentualnych czytelników, że pisałem wtedy okropne bzdury, za które mi wstyd. Jestem już chrześcijaninem. Chrystus jest Panem. A już sam C.S. Lewis zmiata wszystkich Dawkinsów jednym ruchem pióra.

    OdpowiedzUsuń