piątek, 31 grudnia 2010

Podsumowanko 2010.

Roczek 2010 przeleciał jak z biczyka trzasnął. Pamiętam, jakby to wczoraj za okienkiem trzaskały petardki, a ja, tym razem połączony ze światkiem tylko w sposobik wirtualny, witałem mijający teraz roczek nową paczuszką papierosków. Może tak malutkie podsumowanko?

Ale już bez jajeczek. Ten rok, przyznajcie, nie zapowiadał się rewelacyjnie. W żadnym sensie. Czy przypadkiem seria tragedii nie zaczęła się od katastrofy w Smoleńsku? Tak, to wtedy właściwie cały świat wstrzymał oddech, a Putinowi, wg Gazety Polskiej, spadł Tupolew z serca.

Polska wstrzymała oddech najbardziej, co było naturalną reakcją- dobrze, że w porę zjawili się lekarze, ponieważ uszkodzenie mózgu było bliskie. Reanimację zaczął Dziwisz, dokończyli ją Wojewódzki z Figurskim. Hello! Tragedia tragedią, Lech Kaczyński był w sumie dobrym człowiekiem, ale śmierć w tragicznych okolicznościach nie zmazuje politycznych osiągnięć… albo ich braku.

Nie wiem, czy jest mi dane roztrząsać te wszystkie wydarzenia… czy nie jest to przypadkiem wywoływanie wilka z lasu?

Mógłbym wspomnieć o Haiti, o tym, że jak trafnie zauważył mój kolega z tego bloga http://lionofjudah22.bloog.pl/id,328449545,title,2010,index.html, Watykan nawoływał do pomocy wszystkie kraje, a później zapewne organizował msze dziękczynne z tysiącem… tac. Sam dodałbym jeszcze własną refleksję- jak katolicy wytłumaczą śmierć tylu niewinnych ludzi? Ruchy tektoniczne, fakt. Niezależne od ludzkich działań, mają miejsce od początków planety (no, prawie). Kto tak zaprojektował Ziemię? Czy ludzie mają być wszystko wiedzący? Dobrze, że w ogóle wiemy o tych ruchach, tak samo jak o tym, że to nie Ziemia jest środkiem kosmosu.

Z resztą spójrzcie na wspomnianego bloga, bo mi nie chce się zbierać tego wszystkiego do kupy.

Dodałbym jeszcze Łukaszenkę, który Białoruś traktuje jak sklep monopolowy, podpalając sklepy konkurentów. Dodałbym Chodorkowskiego, wobec którego wczoraj zapadła decyzja o zesłaniu na Syberię. Dodałbym fakt, że to wszystko układa mi się w niepokojącą całość, choć mam nadzieję, że fani Gazety Polskiej i Naszego Dziennika mimo wszystko wyolbrzymiają.

No tak, zmarł Leslie Nielsen, mój ulubiony aktor komediowy. Składam mu hołd za wszystkie części „Nagiej Broni”, za „Szklanką po łapkach”, oraz „Ściąganego”. Zapewne miał też inne role, ale moja ignorancja przewyższyła własne zamiłowanie do tego wspaniałego komika.

Więcej rzeczy nie pamiętam, za wszystkie serdecznie żałuję. Proszę nowy rok o dobrą nutę i rozweselenie.

wtorek, 14 grudnia 2010

Grzeszność seksu w pigułce

Panowie mucho nie gadają o seksie- bo o seksie się nie mówi, seks się uprawia.

To chyba jasne, że nikt nie komentuje schabowych. Kotlety się robi, a następnie konsumuje.

Ot, uniwersalny szablon.

Ale czy analogia trafna? Owszem. Oczywiście pod warunkiem, że jest się odpowiednio grzesznym- wtedy seks spokojnie można przyrównać do jedzenia. Wszak już prekursor purytanizmu Dżizes mawiał, iż nawet spojrzenie (pożądliwe) na kobietę, jest ogromnym grzechem.
Kobieta zostaje w ten sposób zgwałcona, całe szczęście tylko w wyobraźni.

Nasz katolicki naród właśnie z tej przyczyny stanowi swoisty ewenement. Co drugi mijany na ulicy facet wspomaga się psem z powodu braku narządów wzrokowych. Co trzeci pozbawiony jest ręki, choć nie likwiduje to nadal ryzyka grzesznych występków. Rzadko zdarzają się przecież bohaterowie zdolni bez pomocy jednej łapy uciąć sobie drugą.

I tak, wśród oparów kadzidełkowego absurdu, docieramy do sedna. Albowiem brak oczu oraz rąk jest równie metaforyczny, co porażające mądrością przesłanie Dżizesa. Biedaczek zapomniał niestety, iż ostatecznym źródłem grzechu jest notabene… mózg. Ale w końcu- jeśli ktoś bierze sobie do serca słowa Dżizesa, brak wspomnianego narządu niebezpiecznie traci na alegoryczności…



No, ale do rzeczy. Tak, do rzeczy- które nomen omen, trzeba w końcu kiedyś zdjąć. Z siebie, z kogoś, a nierzadko i z siebie wzajemnie. Trzymając się wiernie zasady w myśl której o seksie się nie gada, postanowiłem nieco o nim napisać. Że tak górnolotnie skrobnę, kultura chrześcijańska zbombardowała nas idiotycznym podejściem
do seksualności człowieka. Pozostawiła po sobie miny, które, gdy nadepnie się na nie, robią z homo sapiens dwie połowy. Jedną połową jest jego zupełnie niematerialna dusza, drugą zaś- doczesne i grzeszne ciało. Brak jest tutaj koordynacji- albowiem tak, jak jajecznicę powinno się jeść wyłącznie ze smażoną cebulką- tak seks wolno uprawiać jedynie w najgłębszej miłości, z formalną małżonką, w celu prokreacji, bez kombinacji, najlepiej po ciemku oraz z zasłoniętym obliczem zawsze dziewicy.



I kto tutaj instrumentalizuje seks?!

Chrześcijaństwo, przypisując przyrodzie boskie autorstwo, podobnie jak inne aspekty życia, seks sprowadziło do wąskiej definicji z jedynym celem. Dobrze, że obok narządów płciowych restrykcjami nie zostały objęte pozostałe- nie wyobrażam sobie używania rąk wyłącznie w celu noszenia zakupów, nóg tylko do chodzenia, a mózgu jedynie do płodzenia sarkastycznych felietonów podobnych do tego, który teraz czytacie.


„Seks jest niezwykle ważny”- ktoś powie. Rzecz jasna! Generalnie seksualność jest kluczem. Gdyby nie penis i wagina, nie byłoby nie tylko ludzkości! Ale idźmy dalej- lapidarnie rzecz ujmując, w seks człowiek angażuje o wiele więcej narządów i mięśni; mało tego, bierze w nim udział również wypełniacz czaszki!


Ech, ta szatańska biologia. Przez nią człek uświadamia sobie, że jest zdeterminowany
do przekazywania dalej genów. Na dodatek nie ma chęci na czczenie bóstwa-ewolucji, które działa nazbyt często ślepo. Zachęca do rozmnażania się poprzez seksualną przyjemność i rozwija mózgownicę do tego stopnia, że człowiek nie musi martwić się przeludnieniem planety.

Chciałoby się rzec: nie banalizujmy seksu! Wszak jest w nim mnóstwo piękna. Nie jest to sfera na tyle złożona, by nie móc jej ogarnąć, ale na tyle, aby podziwiać ją i takie tam. Na pewno nie tylko ja widzę stan pośredni pomiędzy totalną dżunglą a podświadomym poniżaniem seksualności.

Śmiercią naszego gatunku nie warto natomiast się przejmować. Antykoncepcja i homoseksualizm pojawiły się wieki wieków przed celibatem księży.

poniedziałek, 25 października 2010

Komentarz do paszkwila.

Poniżej link do paszkwila, a jeszcze niżej ów komentarz.

http://jarus.salon24.pl/231207,richard-dawkins-studium-choroby

Powiedzieć o autorze tego obleśnego, prymitywnego artykułu, że jest racjonalnie myślącym człowiekiem byłoby czymś głupim. Dawkins występuje jako głos naukowca, a nie nauki- a przy tym jako człowieka, który myśli racjonalnie, ponieważ do tego skłania go jego profesja. Jednakże Dawkins nie stosuje racjonalizmu wybiórczo. W obliczu jego ostatniego wystąpienia tylko kretyn może więc powiedzieć, że Dawkins jest wariatem. Peter Berger jako socjolog religii może rozpatrywać najbardziej zawiłe problemy animizmu, a Dawkins w swojej książce skoncentrował się na samym sednie- istnieniu boga. Niestety, krytycy Dawkinsa zachowują się, jakby w ogóle nie czytali jego książki. Z tej racji, ze Dawkins nie owija w bawełnę, nazywają go wioskowym ateistą. Rzecz jasna Richard odniósł się do tego terminu w swojej książce i kompletnie go zmiażdżył- niestety, autor nie czytał zapewne Dawkinsa, ponieważ książek wariatów się przecież nie czyta.

Wyznawcy Dawkinsa- stykam się kolejny raz z tym pojęciem. Oczywiście, Dawkins jest dla mnie nieomylny- rzecz jasna, nie może się mylić. Każdy jego dogmat przyjmuję głęboko do serca, całuję okładkę Boga Urojonego i… i co jeszcze? Oczywiście gdy widzę parodię jego wywiadów na YouTube, wściekam się niemiłosiernie i obrzucam komediantów klątwami. Oto cały sens życia konformistów takich, jak autor obleśnego artykułu- zrównać kogoś do poziomu oponentów, gdy ten promuje swoje poglądy z zaangażowaniem. Samo zaangażowanie w szerzenie poglądów powoduje przecież, że można to nazwać religią, prawda? A autor jest wyznawcą… niech zgadnę, demagogii?

Czy Dawkins skupiał się wyłącznie na tym, że Ratzinger jako młody chłopiec wstąpił do Hitlerjugend? Oczywiście, że nie- uznał nawet sam, iż jest to raczej poboczny wątek, ale skoro papież obwinił ateistów za zbrodnie, Dawkins użył podobnej linii rozumowania. Czy teraz już wszystko zrozumiałe, autorze? Kwestia finansowania wizyt- no cóż- a jakie to szczególne relacje międzypaństwowe wiążą Watykan z pozostałymi krajami? Czyżby eksport i import wibratorów sprzedawanych zaraz obok obrazków świętej zawsze dziewicy? Papież jest głową państwa (Mussolini się kłania), lecz przede wszystkim głową Kościoła. Katolicy mogą finansować jego wizyty, więc nie ma co rozpisywać się o głowach NORMALNYCH państw. Dawkins nie jest poważnym człowiekiem, kiedy wymienia swoje zarzuty przeciwko papieżowi; autor nawet ich nie przytoczył, bo i po co? Wariat Dawkins obwinił papieża za Hitlerjugend.

Czy Paparatzi nie pasował zbytnio do tej nazistowskiej organizacji poprzez swoją katolickość? Cóż… jasne, że tak! Chyba, że niemal doktrynalny antysemityzm Kościoła to tylko wymysł żydo-liberało-komucho-masonów. No tak, zapomniałem- Kościół jest bez winy, a Ratzinger nie miał pojęcia o tym, że Żydzi zabili Chrystusa. Nie rozumiem natomiast już zupełnie, o co autorowi chodzi w tym porównaniu do dziadka Tuska- dziadka z Wehrmachtu. Otóż odkrywanie prawdy o życiorysie czyichś przodków nie przystaje już do naszych czasów- to obrzydliwe, i akceptowalne tylko dla tych, którzy wielbią oryginalną wersję dekalogu. Pan jasno tam wskazuje, iż każe potomków za winy ich rodziców. Ratzi SAM znalazł się w Hitlerjugend. Nie jego rodzice. I na tym chyba poprzestanę, bo i po co analizować jeden z kilkunastu zarzutów, z którego obleśny autor zrobił główny i niemal jedyny.

Czy Dawkinsa i Urbana coś łączy? Na pewno nie łączy ich przeszłość. I tutaj pozostawiam do przemyślenia, czy aby do stwierdzenia, że papież jest „obleśnym krętaczem i protektorem pedofilów” potrzeba zamiłowania do sowietów. Myślę, że wystarczy po prostu zapoznać się z pewnymi faktami, o których milczą, lub przebąkiwują coś pod nosem polskie media głównego nurtu. Wystarczy po prostu wiedza, i nie zasłanianie się, że z Kościoła robi się kata, podczas gdy on jest czysty jak łza. Wszystko spisek!

Dawkins to niegroźny wariat? Sądząc po uprawianej przez autora demagogii, jest ówże autor… demagogiem. Całe szczęście niegroźnym, bo nie wpływowym.

piątek, 17 września 2010

Jarosław Kaczyński- w czym sęk, u licha?

Jest coś, co w postawie Jarosława oburza mnie szczególnie- choć jego obecną strategię polityczną ciężko jest ująć w jednym słowie. Żadne nie wyczerpywałoby bowiem formuły, jaką prezes PIS-u stosuje, choć w oczy rzuca się przede wszystkim całkowita niezdolność, bądź też niechęć do dialogu
z adwersarzem politycznym. Widzimy czysty fakt- Jarosław Kaczyński, jeśli występuje już w mediach, to bardziej raczej udziela wywiadów, czy prowadzi monolog, niż debatuje, i -co warte podkreślenia, czyni to tylko w mediach wyraźnie mu przychylnych, takich jak radiowa Trójka, czy też Telewizja Publiczna. To tylko moje przekonanie, lecz ciężko jest mi uwierzyć, iż żadna inna stacja, czy radiowa, czy telewizyjna prezesa nie zaprasza, skoro wiele z nich (choćby TVN24, czy Polsat News) proponują wizyty w studiach także politykom Prawa i Sprawiedliwości. Prawdopodobnie jest to celowe działanie, którego grupą docelową jest żelazny elektorat PIS-u- fakt nieobecności Kaczyńskiego wytwarza klimat ogólnej nieżyczliwości wobec określonych mediów, zdefiniowanych przez prezesa wielokrotnie jako media wrogie- nie tylko jemu i PiS-owi, ale również interesom Polski.
Brak dialogu z udziałem Jarosława Kaczyńskiego uwidacznia się również na płaszczyźnie stricte politycznej- co nie dziwi w momencie, gdy prezes udzielając monologu dla internetowego prawicowego portalu wrzucił całą Platformę Obywatelską do worka z podpisem „chamy”, głównie
na podstawie rzekomych incydentów w restauracji sejmowej. Zawartość tego worka zdaniem Kaczyńskiego nie nadaje się nawet do recyklingu, ponieważ jest zawartością toksyczną
i „zdegradowaną”- żadnego słowa pochwały, żadnego zastrzeżenia, że się nie generalizuje-
to wszystko świnie, które „powinny raz na zawsze zniknąć z polskiej sceny politycznej”.
Oczywiście ze szczególnym uwzględnieniem premiera obecnego rządu-Tuska i niedawno wybranego prezydenta Komorowskiego. Czy prezes Kaczyński kontestuje w ten sposób zasady demokracji?
To pytanie pojawiało się nad wyraz często.
Na tyle często, że chciałoby się zadać o wiele bardziej kluczowe.
Mam otóż na myśli wspomnianą na początku zdolność, lub chęć do dialogu.
Czy dla Jarosława Kaczyńskiego coś takiego istnieje? Wszystko, co aktualnie wyczynia, nosi znamiona nastrojów rewolucyjnych, jak i również ciągot w stronę anarchii, gdy akurat nie dzieje się po jego myśli. Rozdział Kościoła od państwa nie jest dla Jarosława rzeczą istotną, w zasadzie można ją pominąć; bez zająknięcia (nawet mlaśnięcia) domaga się na swojej manifestacji na Krakowskim Przedmieściu poparcia ze strony tej instytucji; prezes PiS-u udowadnia, że pod znakiem krzyża można zrobić dosłownie wszystko, łamiąc prawo budowlane oraz mając za nic subtelny zapis w konstytucji który wyraźnie mówi, że Polska sektą nie jest, a miejsce tak sugestywne dla kraju oznaczone konkretnym symbolem religijnym tworzy klimat państwa wyznaniowego.
W tym kontekście słowa „prawo i sprawiedliwość” zamieniają się w swoje antonimy, lecz najwidoczniej nie tworzy to dysonansu w głowie prezesa. On nie jest zdolny do dyskusji-
więc tym bardziej nie chce jej. Czy coś stoi na przeszkodzie, by tak jak obiecywał, zakończyć wojnę polsko-polską i przejść do meritum w formie cywilizowanej? Dlaczego nie udzielać się we wszystkich możliwych mediach konwersując z politykami różnych partii, by wyłuszczyć swoje racje i przedstawić warstwę merytoryczną? Jarosław Kaczyński doskonale zdaje sobie sprawę z faktu, że kiedy wypowiada ostre stwierdzenia o „kondominium rosyjsko-niemieckim”, gdy deprecjonuje politycznych oponentów i gdy chodzi ze swoimi sympatykami z pochodniami po mieście,
media będą pokazywały właśnie to.
Napisałem o oponentach- a tego słowa w zasadzie nie powinno się już używać; przynajmniej
w odniesieniu do stosunków między PiS-em, a resztą sceny politycznej, ze szczególnym uwzględnieniem PO. Jeśli Jarek obarcza ich nie tylko politycznie, ale i moralnie, to Platformersi
nie są już oponentami. Są po prostu wrogami- niegodziwymi ludźmi, z którymi, wbrew hasłu Jana Pospieszalskiego, nie warto rozmawiać. Wskazane jest natomiast ciągłe pomawianie ich o spisek
z Rosją, czego efektem miał być zamach na prezydenta. Czy dokładnie takie słowa wypowiedział Jarosław? Oczywiście, że nie- choć nic nie stoi w tej materii na przeszkodzie.
Wystarczą z resztą wyraźne insynuacje. One mają w zasadzie zastąpić śledztwo: oni prawdę już znają i nie potrzebują solidnych dowodów, w zupełności wystarczą poszczególne fakty dające zlepić
się w spójną całość, niczym metafory w Apokalipsie.
Sprawa katastrofy w Smoleńsku jest sprawą merytoryczną- nie jest więc fusami, z których można cokolwiek wywróżyć. A że przypomina to fusy, zamiast kawy- na pewno tego stanu rzeczy nie naprawi powoływanie do życia komisji Macierewicza, która z oczywistych względów do pewnych materiałów dostępu mieć nie może, a do pewnych pewnie i dostępu mieć by nie chciała.
Palikot, choć ostry w wielu wypowiedziach, wyartykułował pewną hipotezę i to kolejny raz w sposób nadzwyczaj ekscentryczny. Palikot nie zna prawdy- tak, jak nie zna jej Jarek- lecz Jarek jest prezesem głównego ugrupowania opozycyjnego w Polsce, zaś Palikot jednym z posłów partii rządzącej.
Wbrew klimatowi własnej partii Palikot wypowiada słowa: Lech Kaczyński ma krew na rękach.
Z pewnością wypowiedziane w zdecydowanie przerośniętej pewności siebie. Od tego czasu dopiero zaczęto mówić o hipotezie dotyczącej nacisków na pilotów- choć zanim do tego doszło, królowała tu
i ówdzie ta o zamachu rosyjskim we współpracy z polskim rządem. Palikot został ostrzeżony, i to
nie za zbeszczeszczenie pamięci świętego, lecz za formę, w jakiej wyraził swoją opinię.
Nadal jednak trzyma się w PO; wyobraźmy sobie w takim razie posła PiS-u przeczącego monolitowi partyjnemu- w chwili, gdy Elżbieta Jakubiak i Marek Migalski zostali wykluczeni z PiS-u za krytyczne słowa na temat stylu prowadzenia polityki przez Jarka, nasze wyobrażenia mogą być dość trafne.
Zaczęliśmy od braku dialogu z politycznym adwersarzem, przeszliśmy więc płynnie do braku dialogu w kręgu własnej partii. PiS to chyba jedyna formacja, która stanowi monolit, a nie dyskurs, a jeśli nie jest tak obiektywnie, to jest tak formalnie i profilaktycznie. Dlaczego żadnego z inteligentnych sympatyków PiS-u nie zastanawia ten brak otwartości ze strony Jarosława Kaczyńskiego?
Dlaczego nie są oni podejrzliwi wobec rzekomej długiej traumy, którą był w stanie efektywnie zahamować w czasie kampanii prezydenckiej? Kampania ta nie była przecież spełnioną obietnicą,
iż nie będą poruszane wątki katastrofy- stanowiła też fundamentalne zaprzeczenie poglądów Kaczyńskiego, począwszy od kwestii dialogu, skończywszy na lewicy nagle przestającej być w oczach Jarka marną post-komuną, czy też „organizacją przestępczą”. Czy wszystkie wybryki Kaczyńskiego po wyborach można wytłumaczyć wywiadem prezydenta w którym ten zapowiedział przeniesienie krzyża bez gwarancji, że stanie na jego miejscu pomnik?
Ciąg wydarzeń nie pozostawia wątpliwości- takie tłumaczenie jest śmieszne i żałośnie płytkie.
Samej pamięci nie da się zakorzenić w konkretnym miejscu- kiedy upamiętnianie stało się faktem, obrońcy wspierani przez Kaczyńskiego nie ustąpili- bo dla nich, podobnie, jak i dla prezesa, „kompromis” to abstrakcja. Choćby byli demokratycznie w mniejszości, muszą postawić dokładnie
na swoim scenariuszu. Choćby byli demokratycznie w mniejszości, krzyż stać tam powinien- choć zdecydowana większość narodu, w którego imieniu odważyli się wypowiadać, najwidoczniej nie utożsamiając wiary z zaznaczaniem terenu, chciała przeniesienia krzyża do pobliskiego kościoła św. Anny. Reasumując- gdy nie ma otwartości i debaty, mamy do czynienia jedynie z propagandą nabrzmiałą od religijno-patriotycznych akcentów. Nie mamy już oponentów, lecz wrogów- co wpisuje się w całokształt demagogii. Nie mamy wspólnego dociekania prawdy- bo skoro mamy wrogów, to muszą kłamać- skoro tak, to my musimy mieć rację. I mamy. Z pewnością. Bez żadnych wątpliwości.
Przy takim podejściu Jarosław Kaczyński nie będzie jednak przez Platformę traktowany jako wróg. Raczej jako oszołom- o ile dana osoba wierzy w szczerość jego intencji. Niestety, etykietka „oszołoma” to żadna ujma dla Jarka- to wręcz kolejny punkt i istotny składnik do stylizacji na męczennika. Umęczony przez niegodziwe, post-komunistyczne świnie i polsko-języczne media…
W takim Prawie i Sprawiedliwości sprawiedliwa jest teokracja, ponieważ prawo dżungli z największym gorylem na czele daje przywileje większości łącznie z instytucjonalną religią, od stóp do głów przesiąkniętą aksjologicznym autorytaryzmem, który łączy się z mitycznym państwem w idealnie mityczną całość. W ten sposób każdy ma Prawo być Sprawiedliwym.

niedziela, 22 sierpnia 2010

Potrzeba powtórzenia się.

Kardynał Dziwisz wyczuł koniunkturę. Opowiedział się za przeniesieniem krzyża do kościoła św. Anny. Cóż za odważne posunięcie! Nie boi się oskarżenia o bycie ubekiem. Jakie jest natomiast jego uzasadnienie w tej sprawie? Ano, takie, że w tamtym miejscu, kościele, krzyż znów będzie mógł ludzi łączyć, a nie dzielić. Otóż moim zdaniem istnieje na to szansa. O ile na msze w tym kościele nie będą uczęszczali tzw. obrońcy krzyża. Dodatkowo, jeśliby już bawić się w uszczypliwość, ten krzyż sprzed Pałacu Prezydenckiego, będąc obiektem sporów i świadkiem różnych zamieszek, nasiąkł już absurdem i grzechem. Czyż więc w kościele, krzyż ten nie będzie profanował całej reszty? Wierni będą go wszak kojarzyli z tym symbolem, który stał w miejscu szaleństwa i, parafrazując Głódzia, neurozy fundamentalistyczno-teokratycznej.

Pytanie powyżej pozostawiam do przemyślenia tym wszystkim, którzy lubią bawić się w określanie profanacji, jej stopnia i szkodliwości. Ludziom myślącym nieco trzeźwiej nie muszę zalecać niczego, bo dobrze wiedzą, że taki proceder jest jak zabawa w wypędzanie diabła.

Albo taniec deszczu.

Pozwolę sobie na małą dygresję- zabawne jest to, do jakiego stopnia duchowni, niektórzy katolicy i usłużni klerowi politycy mają chęć zaklinania rzeczywistości. Wielu z nich chciałoby nakazać krzyżowi, by symbolizował coś konkretnego. A co symbolizuje tak naprawdę krzyż? Otóż to wszystko, co kto sobie z nim skojarzy.

Z miłością dużo mocniej kojarzy mi się banalny obrazek serduszka, niźli narzędzie tortur. Owszem, katolik może zaraz mnie naprostować, oburzyć się i powiedzieć: „twoje postrzeganie jest zbyt płytkie”. Jeśli już wyłożę mu szereg argumentów za stanowiskiem, przy którym obstaję- a więc opinią, że kojarzenie sobie krzyża negatywnie ma swoje umocowanie w sensownym kojarzeniu faktów- on żachnie się tylko i stwierdzi: „ty chcesz wszystko ogarnąć logiką, a mądrość boża to o wiele więcej”.

Ma to tyle samo sensu co stwierdzenie, że ktoś płytki, a więc taki jak ja, niepotrzebnie angażuje we wszystko logikę. Natomiast niesamowicie głęboki osobnik łyknie wszystko, co mu wskaże jego doktryna religijna. Innymi słowy, umysł otwarty tak bardzo, że wleci do niego byle co.

A przecież ja nie kwestionuję faktu, że taki np. bicz dzierżony przez dominę, może być wspaniałym symbolem miłości! Tyle, że nie dla mnie, a dla sadomasochisty. Mi kojarzy się z perwersją. Cieszę się, że ktoś, kto lubi tą perwersję, nie chce mi jej narzucać i może cieszyć się swoimi narzędziami w domu.

To odnośnie specyfiki skojarzeń, które odsyłają nas z kolei do symboliki. Symboliki nie da się zamknąć w ramkach.

Oczywiście, że nie oburza mnie widok bicza widniejącego na wystawie sex-shopu. Podobnie nawet nie oburzają mnie dewocjonalia na wystawie. Użyję może innej paraleli- choćby bicz stał w środku miasta…. Nie!!! To zupełnie bezsensowna i nierealna analogia. Nikt nie zamierzałby… ekhm… stawiać takiego bicza, bo nie ma rozbudowanej religii, czy ideologii sadomasochistycznej!!! Chyba…

W każdym razie, łatwo jest chyba zrozumieć, iż światopogląd i z nim związane symbole, to temat drażliwy. Symbole odnośnie religii, czy ideologii, mogą być szalenie sugestywne. No, a skoro Polska to Polska, a nie Katoland…

Obywateli łączy kraj, w którym żyją. Robi to tym lepiej, im silniej stawia na neutralność światopoglądową, nie afirmując nawet wyraźnie dominującej ideologii. Choć oczywiście, cywilizowanie Polski pod tym względem traktuje się jako atak. To tak, jakby dwóch ludzi siedziało w strasznie śmierdzącym pomieszczeniu, ale się do niego przyzwyczaili. Jak zareagują, gdy jakiś koleś przyjdzie z zewnątrz i powie, że strasznie wali?

Uznają go za czubka.

niedziela, 15 sierpnia 2010

Obłeże...

I co ja mam biedny poradzić? Jak wytłumaczyć sobie ten nieszczęsny los? Dlaczego to spotkało właśnie mnie? Dlaczego obudziłem się już o wpół do szóstej, co w moim trybie życia jest nienormalne, a pod wpływem wkurwienia się zaistniałą sytuacją musiałem zapalić papierosa, który, jak to bywa z niewyspanymi oczami, drażnił je dymem, aż myślałem, że mi wypłyną z oczodołów?
Czy to złośliwość rzeczy martwych, czy raczej któryś z bogów ukarał moją butę, powodując pęknięcie jednej z zardzewiałych rur doprowadzających mi wodę do łazienki? Te pytania są głupie. Wiem. Po prostu ucząc się do późnej godziny nocnej testów z prawa jazdy na kategorię b i planując pobudkę około godziny jedenastej by być wyspanym na dzisiejsze jazdy, nie uwzględniłem pewnej, możliwej przecież okoliczności- pęknięcia rury. Ta okoliczność zmusza mnie do pełnienia warty w mieszkaniu. Póki co, Pan z zakładu komunalnego sprawdził tylko stan sytuacji w moim mieszkaniu, odsunął niemal nieodsuwalne, drewniane schody na korytarzu, dostał się do zaworu i zakręcił dopływ wody do tak mojego, jak i sąsiedzkiego mieszkania, by uniknąć jeszcze większego zalania mojej łazienki i urzędu poczty, który znajduje się pod moim mieszkaniem. Czy ma sens, kłaść się teraz do łóżka, skoro za godzinę lub dwie, nie wiadomo dokładnie, ten Pan przyjdzie jeszcze raz, niewykluczone, że z zespołem pomocniczym, i decyzją rady, będzie rozkuwał ścianę w mojej łazience celem naprawienia kilkudziesięcioletniej, zardzewiałej rury? A co, jeśli sen będzie tak twardy, że nawet nie usłyszę dzwonka do drzwi? Allachu, ale mam ciężkie ręce. Ale bym se pospał. Znaczy się, już jakby mniej, bo kawę wypiłem i dwa papierosy wypaliłem. Co tylko wprowadziło mnie w taką nerwicę- że niby bym się wyspał, ale już nawet bym łatwo nie zasnął. Zbyt dramatyczne okoliczności i nienaturalna ingerencja w układ nerwowy oraz krwionośny substancjami pobudzającymi.
Czy użalam się nad sobą? Bynajmniej! A nie mam prawa? Tutaj gra rolę czynnik ludzki! To nie złośliwość rzeczy martwych- pewnie, że nigdy nie wiadomo, kiedy efekty zaniedbania się „zemszczą”, ale wiadomo, że kiedy ma miejsce zwykłe dziadostwo, zbiera ono swoje żniwo w tym, czy innym czasie. I całe szczęście mogę tylko w ten sposób odnosić się do tej pechowej dla mnie sytuacji. Żaden bóg nie chciał mnie ukarać, mimo, że dziś miałem mieć trzy ostatnie godziny jazdy, a jutro egzamin teoretyczny i praktyczny. Mimo, że dziś miałem być wypoczęty i skoncentrowany na jeździe, żeby przećwiczyć i utrwalić to, co jeszcze szwankowało. Byłem pewien- czułem, że będąc wypoczętym i najedzonym, będę w stanie to zrobić i we wtorek zdać ten cholerny egzamin. Jednak przyznaję, że moja waleczna dusza gówno ma do gadania, bo niestety mieści się ona w czaszce, a gdy całe ciało z głównym ośrodkiem w mózgowiu nie spełnia fizjologicznych norm funkcjonalności, nie pomogą żadne litanie, medytacje, modły, ani ściskanie jąder psa mojego sąsiada z jednoczesnym podskakiwaniem na jednej nodze. To tyle.

niedziela, 25 lipca 2010

Lecz ludzi dobrej woli...

Ludzie dobrej woli- co ich charakteryzuje? Czy populacja tych osobników rozwija się prężnie, czy też maleje z każdym dniem? Co trzeba zrobić, by zostać człowiekiem dobrej woli? Co dokładnie oznacza być człowiekiem dobrej woli?

Te i inne równie rąbnięte pytania zacząłem sobie zadawać… niech spojrzę na zegarek… jakieś dziesięć minut temu. Jednak zdarzało mi się, że zastanawiałem się nad nimi już wcześniej. Skąd one przychodzą? Nie wiem, prawdopodobnie z nudy, gdy z dobrej woli, lub dla świętego spokoju, człowiek odkurzy meble, odkurzy podłogi, wypastuje je, zrobi pranie i usiądzie na chwilę.

Wątek ludzi dobrej woli poruszany jest wszędzie- w mediach, kościołach, domach prywatnych, czasem nawet i publicznych. Na mszy świętej dla przykładu, mówi się „a na ziemi pokój ludziom dobrej woli.” Cóż oznacza w tym kontekście dobra wola? Prawdopodobnie intencja, by bóg nie zważał na grzechy nasze, lecz na WIARĘ swojego kościoła. Wtedy bóg może zgodnie ze SWOJĄ wolą napełniać ów kościół pokojem i doprowadzić do pełnej jedności.

Skoro na ziemi pokój ma być zapewniony ludziom dobrej woli, znaczy to, że sami dobrzy ludzie dobrej woli sobie ów pokój urządzili. Natomiast ludzie kościoła, których wolą jest marginalizacja ich grzechów przez boga, a priorytetem wzgląd na to, iż w niego wierzą, nie są osobami, których dobra, czy zła wola się liczy. Tak, czy siak, to bóg decyduje, kiedy kościół napełnić pokojem, w jakiej dawce i na jak długo. Jak na razie w samym kościele (Katolickim) do pełnej jedności niesamowicie daleko.

Co oznacza za pewne, iż ludziom pomieszało się w hierarchii wartości, ponieważ bogu może nie zależeć na wierze, a bardziej na postawie nastawionej na napełnianie pokojem całej Ziemi własnym sumptem. Jak można więc błagać boga, by zważał na to, a nie na tamto? Absurd.

Czesław Niemen napisał swojego czasu piosenkę skierowaną do przeciętnego psychiatry.
Śpiewał w niej m.in.: „lecz ludzi dobrej woli…”, co wyraźnie wskazuje na fakt, że człowiek dobrej woli to rzadko spotykany okaz, utożsamiany nierzadko z szaleńcem, którego należy leczyć. Czy jednak taki pesymizm jest uprawniony? Moim zdaniem nie.

Ludzi dobrej woli jest więcej. Oczywiście, gdyby tych złej woli zebrać do kupy, nieźle by śmierdziało. Natomiast proporcje są z pewnością obiecujące. Ludzie dobrej woli to bowiem ludzie zrównoważeni psychicznie. Poza tym nie mogą być psychopatami. Choć nawet to nie zamyka drogi do dobrej woli, ponieważ wychowanie genetycznego psychopaty może go nieco ułożyć i przygotować do życia w społeczeństwie. Niestety bardzo często z dobrej woli ludzie popełniają błędy, robią głupstwa.

Pal licho, gdy dotyczy to doświadczeń na własną rękę. Gorzej, gdy człowiek dobrej woli systematycznie i szczerze karmi się idiotyzmami na potęgę, wyssanymi z palca, a zdarza się, że również prosto z dupy. Każdy wie, o czym piszę? Pozdrowienia dla ludzi dobrej woli.

środa, 21 lipca 2010

Brońcie Palikota!

Muszę bronić Janusza Palikota. Traktuję to w kategoriach obowiązku. Podczas gdy wśród całokształtu jego prowokacji tylko RAZ wymsknęło mu się stwierdzenie zbytnio naładowane emocjonalnie, skrajne i obraźliwe (to o krwi na rękach Lecha Kaczyńskiego), w kręgu zwolenników i polityków Prawa i Sprawiedliwości panuje atmosfera węszonego spisku rosyjskiego.

To, co pojawiało się w ich ustach raz po raz, czasem subtelniej, czasem o wiele ostrzej, znacznie ustępuje wszystkiemu, co powiedział, lub sugerował Palikot. Na winę, także moralną, Rosji i PO nie ma żadnych jednoznacznych dowodów. Jest to jedna z hipotez, mimo zgrabnego łączenia faktów (łącznie z tym, że i mgła była podrobiona), bardzo nieprawdopodobna.

PiS powołał komisję. Zasiadają w niej… tylko politycy PiS-u. Niestety tak życiowe doświadczenie i obserwacje ogólnie, jak i te z partią PIS skłaniają mnie ku wnioskowi, że:

a) Tak samo jak każda inna partia, nie zawiera ona samych świętych, nieskazitelnych (bo w sumie takich nie ma)
b) W filmie Sekielskiego „Władcy Marionetek” i nie tylko, posłowie i posłanki tej partii zbyt często kreują się na świętych, a to zjawisko już co najmniej niepokojące
c) Nawet, jeśli pisowcy święcie wierzą w swoją hipotezę o zamachu, a nie są jedynie cynicznymi graczami, jak każdy zespół złożony z ludzi o niemal identycznych poglądach, są podatni na wypaczenia- to po prostu nie gwarantuje tego, że dowiemy się prawdy. Może część- resztę można ładnie konfabulować.

W tej sytuacji Palikot zachowuje się odważnie i popieram go. Ma prawo mieć własne zdanie i własne hipotezy, które, po analizie faktów, są właściwie o wiele bardziej wiarygodne, niż pisowskie- a które niestety, obojętnie w jakiej formie wypowiedziane, powodują wrzenie w głowach polityków ze wszystkich stron sceny- ponieważ panuje w gruncie rzeczy poprawność polityczna. Palikot słusznie twierdzi, iż nie powinno się tworzyć mitu wokół katastrofy smoleńskiej, podczas gdy faktyczne jej przyczyny mogą ją przekreślać. Atmosfera głupiej poprawności natomiast takiej apoteozie sprzyja.

Bardzo dobrze, że Palikot prowokacyjnie chce dostać się do pisowskiej komisji. Unaocznia to problem, jaki się z nią wiąże- jawny brak pluralizmu w postulowanym procesie „dochodzenia do prawdy”. TVP może manipulować wręcz chamsko, ale rozgarnięci widzowie i tak nie przeoczą sedna sprawy, o której tu piszę i której sedna wielu jest świadomych.

sobota, 17 lipca 2010

To, co wkurzyło Palikota- trochę za bardzo.

To, co mieliśmy okazję usłyszeć z ust Jarosława Kaczyńskiego podczas jego publicznego wystąpienia zaraz po ogłoszeniu wstępnych wyników drugiej tury wyborów, poraziło mnie całym ogromem specyficznej mentalności prezesa PiS, jak i również tej, w której spowita jest cała ta formacja polityczna. Kaczyński wspomniał bowiem o swoim zmarłym bracie Lechu i pozostałych ofiarach Smoleńskiej katastrofy. Niewątpliwie, te 96 osób, które zginęły 10 kwietnia 2010 roku to wielka tragedia. Z tym, że prezes Jarosław Kaczyński powiedział o ich „męczeńskiej śmierci.”

Śmierć pod Smoleńskiem męczeńską śmiercią nie była- o takiej możemy mówić dopiero wtedy, gdy mamy połączone ze sobą dwa elementy- mocne liczenie się przyszłej ofiary ze śmiercią, bądź też całkowita jej świadomość połączona z misją, którą wykonuje i która jest na tyle ryzykowna,
że pociąga za sobą sporą możliwość śmierci, lub jej nieuniknioność.

Wszyscy męczennicy obojętnie, spod jakiego sztandaru, choć może zabrzmieć to słownikowo, spełniali oba te kryteria. Św. Piotr, ukrzyżowany głową w dół w roku ok. 67, który głosił nauki Jezusa w czasach, gdy chrześcijaństwo było młodą sektą zagrażającą panującemu politeizmowi-
św. Szczepan, ukamienowany ok. roku 35. Nie chodzi tu z resztą jedynie o chrześcijaństwo-
choćby Kazimierz Łyszczyński, który za jawnie zadeklarowany ateizm został w 1689 roku ścięty,
a następnie spalony na stosie. Wszyscy Ci ludzie mieli świadomość, że głoszą niepopularne poglądy
i że mogą zapłacić za to własnym życiem.

Każda męczeńska śmierć ludzi wrażliwych zmusza do myślenia, ponieważ oddanie swojego życia za poglądy może być wzruszające, ale w świetle humanizmu nie powinno mieć miejsca. Oceniamy to dziś pod kątem pluralizmu- jako zaprzeczenia dogmatyzmu i totalitaryzmu. Patrząc przez ten pryzmat zdajemy sobie sprawę, iż męczennicy to w gruncie rzeczy smutna nauczka na przyszłość- ponieważ nikt nie powinien być zabijany za poglądy, które wyznaje i głosi. Totalitaryzm, brak pluralizmu- to pewna patologia, której nieszczęśliwym skutkiem mogą być ofiary spod przeróżnych szyldów.

Mowa więc o ofiarach katastrofy smoleńskiej jak o męczennikach może sugerować, iż istotnie miały one misję- misję przypominania o zbrodni katyńskiej. I choć nie liczyły się one ze śmiercią- coś je uśmierciło. Przy ofiarach męczeńskich zawsze mieliśmy do czynienia z oprawcą nie znoszącym sprzeciwu. Kto jest nim w tej sytuacji? Tutaj przychodzi nam z pomocą chrześcijańska koncepcja ofiary- koncepcja religii, która, można powiedzieć, wręcz wyrosła na czczeniu skutków patologii, lub nawet patologii samych w sobie, choć można powiedzieć, iż patologia patologię rodzi.

Bóg ma bowiem nieskończoną władzę i może ludźmi swobodnie manipulować- i tak wie lepiej, co dla nich dobre. Poprzez Jezusa dał rzekomo znak, że krwawa ofiara jest wręcz niezbędna- nie dało się inaczej „odkupić grzechów ludzkości”, choć przecież Jezus jako bóg i tak zmartwychwstał i spokojnie chodził w swoim poranionym ciele, jak można sądzić, nie odczuwając bólu. Nie chodzi tu o mit- lecz o to, jaką aksjologię wpaja do głów. Otóż krew jest potrzebna, by cokolwiek wywalczyć, cokolwiek wyprosić. A przecież z doświadczenia ludzkiej cywilizacji wynika, iż o pluralizm zabiegamy o to, by wspólnie dążyć do prawdy dyskutując i mając prawo do własnych poglądów, bez obaw, że zostanie się za nie zamordowanym. Ofiara męczeńska, choćby nie wiem, jak wzruszająca, jest w gruncie rzeczy konsekwencją patologii, którą w większości państw świata udało się wyeliminować.

W świetle katastrofy smoleńskiej i słów pana Kaczyńskiego przychodzi na myśl, że to miłosierny bóg upatrzył sobie te 96 osób na ofiary- ofiary na rzecz doniosłej i niezwykle istotnej prawdy o Katyniu.
Bez cienia obłudy można zatem stwierdzić, iż osoby te bóg uśmiercił właśnie po to, by przypomnieć
o okrutnym uśmierceniu innych ludzi, w 1940 roku. Nie widzę tu niestety jakiejkolwiek logiki, lecz podwójne standardy moralne, tkwiące tak głęboko w indoktrynowanym umyśle, iż nie sposób się nad nimi zastanowić. Taki bóg to przecież bóg okrutny- i powinno się go oskarżać z większą zaciekłością, niż niedoskonałych Rosjan, którym ideologia Stalina wyprała mózgi.

To, iż ofiary są nadal potrzebne i bardzo wzniosłe- to patologia myślenia. Na tym niestety bazuje całe chrześcijaństwo, gloryfikując chociażby cierpienie, czy ubóstwo. Rzecz jasna wszystkie elementy życia tworzą całość i każdy z nich ma ciemne i jasne strony- jedna sprawa ciemnych stron ma więcej, druga mniej- lecz jest to jak sądzę, tak oczywista sprawa, że powinna jasno przeciwstawiać się jakiejkolwiek apoteozie, czy gloryfikacji- tym bardziej wobec zjawisk, które są nieodzownym skutkiem niedoskonałości w życiu społecznym, politycznym, gospodarczym. Ubóstwo, de facto- bieda- to jedna z wielu patologii, którą powinno się zwalczać. Nie chcemy, jako ludzie zdrowi na umyśle, trwać w ubóstwie,
i współczujemy tym, którzy w nim żyją, dlatego organizujemy choćby pomoc charytatywną. Ludzie zdrowi nie lubią również cierpieć, i jako istoty z empatią, nie życzą cierpienia innym ludziom. Bowiem cierpienie to także patologia, a zarazem jej konsekwencja- bierze się z niedoskonałości. Świat doskonały nie jest, lecz powinniśmy go raczej udoskonalać. Cierpienie jest jedynie skutkiem różnego rodzaju ułomności, więc jest szalonym wnioskiem, że należy mu się cześć.

Patologia rodzi patologię- cierpiętnictwo, mesjanizm, asceza- one pociągają kolejne- chociażby celibat. Myślenie
o człowieku jako bycie zupełnie rozdartym między duszą i ciałem- to szalone, niebezpieczne idee.

Znani i lubiani?

Znani i lubiani. Jaki mam do takich osób medialnych stosunek? Cóż. Z reguły też ich lubię.Tylko nie wiem, czy to ich sukces, jako osób medialnych. Owszem, w kręgu rodziny, znajomych,
bycie tak sympatycznym i miłym to bardzo dobra cecha. Choć i tutaj nie jedyna.
Od osoby medialnej nie wymagam jednak tego, bym ją polubił, bądź nie lubił, niczym wujka lub ciocię. Chodzi mi tu o treść przede wszystkim, o to, co sobą reprezentują, ich poglądy.

Znani i lubiani to ludzie, których lubię, i na tym najczęściej się kończy. Trudno mi cenić osobę znaną z mediów, która słynie głównie, lub tylko z tego powodu, że wszyscy ją lubią. To nie jest nawet dobra cecha, szczególnie u osoby medialnej. Nie cecha mogąca wzbudzić u mnie szacunek. Bo w naszym kraju, choć z resztą nie tylko chyba w naszym, do tego by być znielubionym, nie trzeba nawet wykazywać szczególnego chamstwa, arogancji, być niesympatycznym. Można być nawet znienawidzonym za głoszenie niepopularnych poglądów.

Co natomiast ceni bardzo wielu ludzi? Odwagę- i ja również podzielam ten szacunek. Dlatego to osoby kontrowersyjne, w warstwie merytorycznej, wzbudzają we mnie szacunek, takich cenię. Nawet, jeśli się z nimi nie zgadzam. Osoby kontrowersyjne, choćby miały dziwne poglądy, stymulują społeczeństwo do myślenia. A przynajmniej jakąś jego część, żeby nie być huraoptymistą.
Do myślenia, do dyskusji. Do tego, żeby od czasu do czasu zastanowić się, przeanalizować.

Nie w duchu sztucznego patosu, udawanej zadumy, ponieważ większość myśli, że ktoś jest mędrcem, więc należy podumać, a następnie bez głębszych wniosków, a za to po kilku głębszych, wrócić do rutyny życia z zupełnie takim samym nastawieniem.

Osoby kontrowersyjne są takie z tego powodu, że nie ma dla nich tabu. Że nie boją się wypowiedzieć na tematy powszechnie uznane za drażliwe, delikatne. Dlaczego? Ponieważ tematy nieporuszane to tematy tak naprawdę tłamszone i zaniedbywane.
A każdy temat bierze się z życia i w tym życiu należałoby do niego podejść
... ze zrozumieniem.