Debata na temat ateizmu w Polsce poraziła mnie wprost „bogactwem” intelektualnym obrońców chrześcijaństwa, jak i również ich niebywałym brakiem kultury, ponieważ bywało kilka razy, że ateiści w tej dyskusji nie mogli dojść do słowa.
Chodziło tu o dwie kwestie- mianowicie, zarówno ksiądz Dziewiecki, jak i Tomasz Terlikowski, skupili się na swoim koronnym „argumencie”- ateiści może i umieją dostrzec różnicę między zwierzęciem, a człowiekiem- ale wtedy nie powinno się stawiać im pytania „na czym ta różnica polega”, ale „skąd ta różnica się wzięła”? Dobrze, że obaj panowie zgodzili się przynajmniej co do tego, że może i niektórzy niewierzący naprawdę zauważają spore różnice między ludźmi, a… innymi zwierzętami, choć takie sformułowanie ze strony ateistów nie padło, a byłoby dobre. W tym właśnie problem, że różnice te są oczywiste i zauważalne dla każdego, niezależnie od wiary, bądź jej braku.
Nie ma też problemu z wytłumaczeniem faktu, jak do tego doszło, że w tak dużym stopniu różnimy się jednak od naszych kuzynów w przyrodzie.
Otóż pan ks. Dziewiecki kilkukrotnie podkreślał, że teizm „nie zakłada istnienia Boga”, ale po prostu „wnioskuje o jego istnieniu z powodu niezwykłości człowieka”. A zatem właśnie o tę niezwykłość rozbija się cały problem- i musiałaby paść w miarę prosta odpowiedź na pytanie, z czego ta niezwykłość się wzięła. Tomasz Terlikowski stwierdził, iż Dawkins postulując zupełnie naturalne pochodzenie Homo Sapiens (a więc na bazie ewolucji bez transcendentnych dodatków, czyli oczywistego procesu, z pomocą którego wyłoniły się wszelkie formy ziemskiego życia), nie widzi jakiejś fundamentalnej i radykalnej zmiany w jednym z ogniw ewolucji, jakie uczyniłyby człowieka „prawdziwie ludzkim”- brakuje tu Terlikowskiemu duszy, którą na pewnym etapie owego naturalnego procesu wszczepia Bóg. W tym jednak cały sęk, że założenie to, nie dosyć, że nie współgra z Księgą Rodzaju (co nie jest już ponoć niewygodne, bo teolodzy uznali, że cały Stary Testament to jedynie zbiór metafor), to jeszcze daje nam tylko pozornie prostą odpowiedź na postawione pytanie. Pozornie, ponieważ zaspokaja komfort psychiczny człowieka wierzącego w Boga, ale przy zastosowaniu uczciwości intelektualnej, komplikuje zagadnienie pochodzenia naszego gatunku coraz bardziej. Prawdziwa, naukowa odpowiedź z konieczności musiałaby być rozbudowana w skali szczegółów, którą jak dotąd udało się poznać, zaś odpowiedź skrótowa wydaje się niewiarygodna, co utrudnia jedynie zrozumienie mechanizmów ewolucji widzom nie zaznajomionym z biologią. Sedno zaś tkwi dokładnie w tym, że aby na Ziemi pojawił się Homo Sapiens, nie trzeba właśnie żadnej radykalnej przemiany. Ewolucja w samej istocie nie jest nastawiona na radykalne zmiany, ale jest stopniowa i postępuje tak gradualnie na przestrzeni milionów lat- nie myślimy w tak rozległych kategoriach wiekowych, ale można spokojnie uznać, że to kupa czasu. Oczywiście, następują także nagłe zmiany skokowe, ale te również spowodowane są czynnikami naturalnymi- mutacjami. Czasem zaczynają utrzymywać się w populacji osobników, choć najczęściej tak nie jest.
Rozumiem, że tak przydługi wywód mógłby zanudzić i zdezorientować widzów, którzy nie mieli nigdy do czynienia z ewolucją, więc nie dziwię się w sumie ateistom w studiu- mieli nie lada kłopot, aby przedstawić te modele prostym językiem. Jednak hipotetyczne modele to nie wszystko. Po skamieniałościach, które zapisały historię naszych przodków, wyraźnie widzimy stopniowe przemiany, choćby w obrębie mózgoczaszki, która stale powiększała się. Umiemy wytłumaczyć, dlaczego organizmy tworzą stada, dlaczego ludzie zaczęli chodzić na dwóch nogach. Dlaczego to mózg został organem przeżywającym największy, choć stopniowy progres- i nie potrzebujemy tu ponadnaturalnych wyjaśnień. Umiemy wytłumaczyć, dlaczego empatia, jako pewien stan psychiczny, jest korzystny także dla każdego osobnika z osobna, i dlaczego jest on w większości z nas tak mocno zakorzeniony przez geny, że bez względu na wiedzę o jego pochodzeniu i działaniu, umiemy być dobrzy dla innych ot, tak.
I nawet jest to przyjemne dla nas samych. A to są fakty bardzo ważne, ponieważ od nich, w kategoriach długaśnych dziejów naszej planety, pozostaje już tylko niewielki krok do stworzenia cywilizacji i rozszerzenia, również tej empatii,
na system umownych znaków, a także poza „własne stado”. Co więcej, obserwujemy, jakie części mózgu odpowiadają za jakie uczucia i emocje. Jak niebagatelną rolę grają tu hormony. Co więc z tym fantem zrobić? Czy to w mózgu znajduje się dusza?
A może po prostu dusza to mózg? Nie, mózg obumiera, a dusza, z założenia, jest nieśmiertelna. Dlaczego jednak Bóg wybrał właśnie taką lokalizację dla duszy?
Po to, by wyglądało to jak produkt ewolucji? Dlaczego wszechmocny Bóg miał w ogóle uruchamiać ewolucję i po jakimś czasie zatrzymywać maszynę, stwierdzić „no, ten model jest całkiem, całkiem” i umieszczać w tym modelu duszę? Po czym znów tą ewolucję uruchomić? Czy nie lepiej z wszechmocą zrobić to od razu? Tak, intuicyjnie tak właśnie być powinno, i tak, biedni starożytni pastuszkowie wyobrażali sobie stworzenie świata i człowieka, co opisali w Biblii, bez chęci, by ludzie odczytywali ją alegorycznie.
Jeśli wiemy z resztą, że to kora mózgowa odpowiada za pamięć, myślenie abstrakcyjne, uczucia i emocje, czyli to wszystko, co ostatecznie wyróżnia nas wśród zwierząt, to jak wytłumaczyć fakt, że zwierzęta, które są do nas pod tymi względami najbardziej zbliżone, także mają rozwiniętą właśnie tą część mózgu? My mamy oczywiście rozwiniętą najlepiej- ale to przecież nie rodzi w żaden logiczny sposób wniosku, że jesteśmy jakoś natchnieni. Wygląda na to, że jeśli dusza mieści się w mózgu, to ta dusza u wielu innych zwierząt także stale ewoluuje. Gwałtownych zmian nie widzimy- i właśnie na tym polega ewolucja! Dowody na nią jednak istnieją- to m.in. kod DNA, czy skamieniałości, choć jest ich znacznie więcej. Delfiny i małpy mają w takim razie szczątkową duszę, ale jeszcze się rozwinie. Miejmy nadzieję, że delfiny za miliard lat nie stworzą mitologii na temat boga Delfinosa, który stworzył je na swoje podobieństwo. Bo jeśli nauka rozwinie się wystarczająco, to być może ludzkość spieprzy stąd na inną planetę i stanie się pozaziemską cywilizacją…
Poza tym jak Dziewiecki i Terlikowski wyobrażają sobie to infantylne „wszczepienie duszy”? Jest sobie małpa, a tutaj nagle jej dziecko dostaje w prezencie wszystko, co charakteryzuje człowieka.
-Mamo, mamo! Hej!
-Uaaa uaa- uaa-uaa!
-Nie rozumiem cię, mamo! Tatoo!
- Uaa uaaa iaaiaaa!
-Sprawiacie mi ogromną przykrość. Dlaczego się wygłupiacie? To rani mnie.
Oczywiście Terlikowski pewnie nie argumentowałby w ten sposób, że wraz z duszą człowiek otrzymał także gotowy język, bo to pogrążyłoby go już zupełnie. W każdym razie, jakby to było, gdyby rodzice byli zupełnie „bezduszni”, a ich dzieci już… „duszne”?
Całe szczęście nie trzeba tworzyć tak pokręconych teorii, by wyjaśnić wyjątkowość człowieka. Małą „duszność” widzimy już u współczesnych człekokształtnych. I duszność ta jest wprost proporcjonalna do wielkości ich kory mózgowej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz