Życie- czy jest ono naszym obowiązkiem, czy raczej prawem? To pytanie sugeruje, że życie zostało nam przez kogoś sprezentowane. Wymaga też odpowiedzi, która określi intencje tego kogoś względem nas, żyjących, i sprecyzowanie, czy to, że żyjemy na tej naszej planecie, ma charakter obowiązku, czy raczej pewnego specjalnego przywileju.
Nie ulega wątpliwości, że poza rodzicami każdego z nas, nie ma absolutnie żadnego dowodu na to, że istnieje jakiś wszechwładca życia, który to życie w jakiś cudowny sposób daje, oraz może je równie cudownie zakończyć. Życie „dają nam” rodzice, zazwyczaj w efekcie prawdziwej miłości, choć należy mieć świadomość, że bywają przypadki przeciwne i do prawdy smutne.
Kiedy już jednak pojawiamy się na tej planecie jako małe istotki, przed którymi czeka cały szmat „ziemskiej wędrówki”, po prostu… żyjemy. Rodzice chcieli mieć dziecko, toteż spłodzili je i pokochają każde, choć nie mieli oni pełnej listy potencjalnych plemników oraz informacji, który z nich w połączeniu z jajem, wytworzy dziecko o określonych przymiotach fizycznych i psychicznych dzięki konkretnemu zestawowi genów. To wszystko dla rodziców jest zupełnie nieważne. Dla nas właściwie też. Nikt nigdy nie ubolewał nad tym, że tylko on dostał szansę jako plemnik, natomiast reszta kolegów bezlitośnie przepadła i słuch o nich zaginął. Mimo to, fakt, że tylko jeden plemnik dostaje się do jaja, rodzi poważne konsekwencje i powinniśmy uwzględnić je w naszym wywodzie.
Otóż to, czy dany plemnik wygra, czy nie, jest w większej mierze kwestią przypadku. I ten przypadek decyduje o wydaniu na świat konkretnego człowieka. Nie ma tutaj żadnej intencjonalności, toteż nie sposób racjonalnie deliberować o tym, czy życie jest naszym prawem, tudzież przywilejem, albo też czy jest obowiązkiem. Fakty, które mówią nam o tym, jak ludzie przychodzą na świat i jak z niego odchodzą, powinny skłaniać nas do odpowiedzi, lecz na pytanie postawione nieco inaczej. Mianowicie, „czy powinniśmy potraktować życie jako prawo, czy raczej obowiązek”.
Jak powinniśmy potraktować życie jako całość- mimo, że nie zostało nam ono sprezentowane właśnie z myślą o nas, jako, de facto, niepowtarzalnych istotach. Jakie powinniśmy obrać podejście do życia- przecież myśl, że piękne krajobrazy nie zostały stworzone w tym celu, byśmy mogli je podziwiać, nie odbiera im uroku, a nam chęci, by kontemplować ich piękno. W tym właśnie sęk, że jako istoty o niezwykle złożonych umysłach, jesteśmy w stanie przywdziewać życie i świat w niebywałe walory, jednocześnie bez uszczerbku na zdrowym rozsądku.
Skoro tak, życie, jakim dysponujemy, jawi się nam jako wielki konglomerat przeróżnych zjawisk i relacji. Uczuć, emocji, myśli, słów. Wszystko, z czym spotykamy się w życiu, stanowi jego istotę. Doświadczając wszystkiego w życiu, żyjemy. Darząc miłością i przyjaźnią wielu ludzi, choć szczególnie bliskich, nie jesteśmy w stanie powiedzieć sobie nagle: „no, całkiem tu fajnie, ale muszę już spadać.” Oczywiście, dotykają nas różne choroby, takie jak depresja, lecz mam tu na myśli osoby w pełni zrównoważone. Więzy uczuciowe, a nie tylko widmo najróżniejszych atrakcji, pozostawiają nas przy życiu. Całe życie tworzy całość, w którym jeśli jesteśmy otoczeni ludźmi doceniającymi świat w którym żyjemy i nie psującymi tego przeżycia z byle chwilowego powodu, jesteśmy w stanie gotowości, by odpłacać się pozytywnymi emocjami naszym współtowarzyszom ziemskiej wędrówki.
Mamy w życiu oczywiście przeróżne obowiązki- lecz z czym one się wiążą? Na ogół wiążą się z przetrwaniem i radzeniem sobie w realiach. To implikuje natomiast potrzebę wzajemnej pomocy.
Niekażdy potrafi, lub może załatwić sobie pożywienie samodzielnie. Niekażdy zna się na komputerach. Można byłoby wymieniać w nieskończoność. To, aby nasze życie było w miarę przejrzyste i przewidywalne, wymaga odpowiedzialności od każdego z osobna.
Ta natomiast nie może być jedynie suchą powinnością, która jest tą powinnością z zasady- tylko dlatego, że obowiązek jest święty, uznajemy jego świętość i wypełniamy go. Nie potrzebujemy tutaj aury świętości, aby docenić wszelkie obowiązki, a także, by spojrzeć na nie z perspektywy racjonalnej. To empatia i wynikające z niej pozytywne uczucia w stosunku do braci i sióstr, podtrzymują bardzo skutecznie poczucie odpowiedzialności. Nie należy rozważać tutaj o pochodzeniu empatii, ponieważ ono jest już w miarę dobrze wyjaśnione. Liczy się natomiast fakt, że większość ludzi dysponuje ją, i to czyni ich osobami zdolnymi do działań odpowiedzialnych. Jeśli bowiem wypełniamy obowiązki tylko dlatego, że musimy- czy ma to jakikolwiek sens? Przecież jest to sensowne z tego powodu, że w ten sposób pomagamy innym ludziom! Jeśli natomiast samo życie nie powinno być traktowane jako prawo, lecz jako obowiązek, po co mielibyśmy pomagać innym, współegzystować z nimi,
pomagając im w przetrwaniu na planecie, gdzie wypełnianie obowiązków ułatwiających przetrwanie zajmuje więcej, niż połowę każdego dnia? Czy mamy obowiązek żyć, przetrwać? Oczywiście, że nie.
My wszyscy, w sposób oczywisty, chcemy przetrwać i żyć. Zdecydowana większość ludzi, a więc istot społecznych, podziela te chęci, a więc tworzymy system, w którym zadanie to teoretycznie powinno być ułatwione. Jeśli nie mielibyśmy chęci życia (a ma ją każdy zdrowy fizycznie i psychicznie człowiek),
i gdyby w tym hipotetycznym, beznadziejnym stanie postawić nagle całą cywilizację, nie miałoby sensu jakiekolwiek działanie. Zatem samo życie w samej istocie traktujemy jako wielki przywilej i jest to zdrowe podejście. Obowiązki, które nas w życiu spotykają, nie miałyby szansy bytu, gdyby nie wielka wartość życia, jedynego życia, jakie mamy, i z którego można wycisnąć dużo więcej, niż w reklamie znanego piwa. Spójrzmy- poza życiem nie musi być już czegokolwiek. A my usilnie utrzymujemy się przy egzystencji, ponieważ cokolwiek jest lepsze, niż nic. A na dodatek, wcale nie musimy żyć byle jak. Mamy mnóstwo możliwości, by tak nie było.
Oczywiście, że skrajne przypadki otwierają przed nami wachlarz zupełnie nowych pytań. Co w takim razie z tak kontrowersyjnymi tematami, takimi jak antykoncepcja, aborcja, zapłodnienie invitro, czy eutanazja? Cóż, wiele z nich zawdzięcza swoją „kontrowersyjność” archaicznej i nielogicznej hierarchii wartości więcej, niż połowy dyskursu ludzkości. Ludzie osadzeni w tej dziwacznej aksjologii, w której samym centrum znajduje się istota dyrygująca wszelkim życiem, postulują zazwyczaj całkowite zakazanie wszystkich tych praktyk, natomiast wobec tej dziwnej postawy wytwarza się zbyt jaskrawy kontrast, w formie opozycji będącej „na tak” za wszystkimi w/w działaniami i to w każdych okolicznościach. Na nasze nieszczęście praktyki wymienione przeze mnie wyżej, siłą rzeczy wrzucane są do jednego worka i są tak traktowane zarówno przez ludzi z jednej strony barykady, jak i tych z drugiej. To dlatego, ponieważ wszystkie są, zdaniem ludzi wierzących, czynami uderzającymi w Stwórcę, niezależnie od tego, ile mogą przynieść realnej krzywdy, oraz jak rozmaite okoliczności im towarzyszą. Ci drudzy reagują na te postulaty okrzykiem „bzdura!” i zdają się być na ogół gorącymi zwolennikami owych zabiegów.
Jest to jednak błąd. Kilka z tematów wymienionych wyżej, są rzeczywiście kontrowersyjne, i to bez potrzeby odwoływania się do metafizycznych bytów, takich, jak bóg, czy dusza. W każdym przypadku rozchodzi się tutaj o samą wartość życia, które bądź to właśnie zaczęło kiełkować, bądź to staje się pobożną, choć bardzo smutną iluzją. Nie ulega wątpliwości, że oś owego konfliktu powinna wyglądać zupełnie inaczej, lecz niestety tak nie jest. Kontrowersyjność powinna stymulować tutaj do żywej dyskusji nad kształtem prawa- które pozwoliłoby na rozwiązania możliwie jak najbardziej optymalne, biorące pod uwagę prawa człowieka, a jednocześnie relacje poszczególnych jednostek względem siebie. Dyskusje powinny dotyczyć choćby tego, kiedy udaje się rozpoznać, że płód zagraża życiu, czy bardzo poważnie szkodzi zdrowiu matki- do jakiego w związku z tym etapu ciąży aborcja powinna być dopuszczalna, a więc kiedy dokładnie zaczyna rozwijać się układ nerwowy i embrion jest w stanie cierpieć- czy kobieta powinna mieć prawo do aborcji również w przypadku gwałtu itd. Temat eutanazji powinien spędzać sen z oczu lekarzom- specjalistom, pracującym nad trudnymi przypadkami klinicznymi, kiedy to obserwują zgony pacjentów i mogą wypowiedzieć się w kwestii, kiedy życie w charakterze „roślinki” jest już pewne aż do ostatniego zabicia serca, a kiedy istnieje jeszcze szansa, że człowiek obudzi się z tego „snu”. O taką właśnie stymulację chodzi- stymulację do żywej dyskusji nad bioetyką, w oparciu o zgromadzoną już i stale z resztą wzbogacaną wiedzę, oraz naturalną moralność wspieraną przez empatię. Zbyt często do głosu dochodzą skrajne feministki, dla których abortowanie nawet trzydniowego płodu jest zabiegiem równie obojętnym, co przejście się na solarium. Z drugiej strony w studiach telewizyjnych widzimy fanatyków religijnych, którzy grzmią, że każda aborcja, czy eutanazja to wielka zbrodnia, zupełnie niezależnie od okoliczności- ponieważ są zaślepieni dogmatyzmem, a jedyną dla niego alternatywę- konstruktywny relatywizm- uważają za pomiot szatana i zagrożenie dla „cywilizacji życia”. Są w stanie nawet wmawiać i tak zrozpaczonym matkom, że za abortowanie płodu poczętego w rezultacie gwałtu, dostaną się do piekła.
To z pewnością nie jest poważny dyskurs. To skrajny kontrast, w którym widzimy zalążki powszechnie akceptowanej psychopatii. Zupełnego zobojętnienia na życie matki, bądź życie płodu. W sytuacji, gdy jedno życie okazuje się być bardziej wartościowe od drugiego- przede wszystkim z tego powodu, iż pierwsze drugiemu realnie zagraża- nie jesteśmy w takim stanie odprężenia, jak na saunie. Matki nie-psychopatki znajdują się wtedy raczej w sytuacji rozdarcia, i to bez potrzeby myślenia, że zabijają istotę z duszą. Raczej dlatego, ponieważ to po prostu ich dziecko i nieszczęśliwie się złożyło, że aby samej przeżyć, muszą to dziecko pozbawić życia. Poświęcenie się matki- moim zdaniem- także powinno być dopuszczalne. To, czy matka postępuje rzeczywiście odpowiedzialnie, czy prezentuje raczej spaczony heroizm, powinno być jedynie tematem debat. Czy matka, która ma szansę na urodzenie kolejnych dzieci, zostawiająca męża, postępuje racjonalnie i empatycznie, gdy decyduje się na własną śmierć w zamian za przetrwanie jednego z potomków. Czy postępuje w ten sposób, skoro jest człowiekiem zdolnym do cierpienia, z bagażem wspomnień, planów, odczuć, masy relacji z innymi ludźmi, podczas gdy embrion, choć wartość ma niewątpliwą, z tych czynników nie ma akurat żadnego.
Kontrowersyjność tych tematów (wśród których demonizowane antykoncepcja i metoda invitro zupełnie już zaciemniają i rozmydlają całą sprawę), ma swoje źródło w niewłaściwym konflikcie wartości i z przykrością nie mogę stanąć po żadnej z dobrze widocznych stron sporu. Racjonaliści, dzięki skrajnymi indywiduom zapraszanym na debaty telewizyjne, nie zdają się być konstruktywną alternatywą dla religijnych fundamentalistów. Tymczasem życie, potraktowane jako przywilej, powinno skłaniać nas do pozwolenia na skorzystanie z tego przywileju wszystkim, którzy właśnie po niego sięgnęli. Fakt, że czasem musimy stawiać dwa życia na wadze i przesądzać o większej wartości któregoś z nich, nie przydaje nam chluby samej w sobie, lecz świadczy o tym, że jesteśmy tak czującymi, jak i myślącymi istotami.

sobota, 29 maja 2010
niedziela, 16 maja 2010
Komentarz do Debaty na temat ateizmu w Polsce
Debata na temat ateizmu w Polsce poraziła mnie wprost „bogactwem” intelektualnym obrońców chrześcijaństwa, jak i również ich niebywałym brakiem kultury, ponieważ bywało kilka razy, że ateiści w tej dyskusji nie mogli dojść do słowa.
Chodziło tu o dwie kwestie- mianowicie, zarówno ksiądz Dziewiecki, jak i Tomasz Terlikowski, skupili się na swoim koronnym „argumencie”- ateiści może i umieją dostrzec różnicę między zwierzęciem, a człowiekiem- ale wtedy nie powinno się stawiać im pytania „na czym ta różnica polega”, ale „skąd ta różnica się wzięła”? Dobrze, że obaj panowie zgodzili się przynajmniej co do tego, że może i niektórzy niewierzący naprawdę zauważają spore różnice między ludźmi, a… innymi zwierzętami, choć takie sformułowanie ze strony ateistów nie padło, a byłoby dobre. W tym właśnie problem, że różnice te są oczywiste i zauważalne dla każdego, niezależnie od wiary, bądź jej braku.
Nie ma też problemu z wytłumaczeniem faktu, jak do tego doszło, że w tak dużym stopniu różnimy się jednak od naszych kuzynów w przyrodzie.
Otóż pan ks. Dziewiecki kilkukrotnie podkreślał, że teizm „nie zakłada istnienia Boga”, ale po prostu „wnioskuje o jego istnieniu z powodu niezwykłości człowieka”. A zatem właśnie o tę niezwykłość rozbija się cały problem- i musiałaby paść w miarę prosta odpowiedź na pytanie, z czego ta niezwykłość się wzięła. Tomasz Terlikowski stwierdził, iż Dawkins postulując zupełnie naturalne pochodzenie Homo Sapiens (a więc na bazie ewolucji bez transcendentnych dodatków, czyli oczywistego procesu, z pomocą którego wyłoniły się wszelkie formy ziemskiego życia), nie widzi jakiejś fundamentalnej i radykalnej zmiany w jednym z ogniw ewolucji, jakie uczyniłyby człowieka „prawdziwie ludzkim”- brakuje tu Terlikowskiemu duszy, którą na pewnym etapie owego naturalnego procesu wszczepia Bóg. W tym jednak cały sęk, że założenie to, nie dosyć, że nie współgra z Księgą Rodzaju (co nie jest już ponoć niewygodne, bo teolodzy uznali, że cały Stary Testament to jedynie zbiór metafor), to jeszcze daje nam tylko pozornie prostą odpowiedź na postawione pytanie. Pozornie, ponieważ zaspokaja komfort psychiczny człowieka wierzącego w Boga, ale przy zastosowaniu uczciwości intelektualnej, komplikuje zagadnienie pochodzenia naszego gatunku coraz bardziej. Prawdziwa, naukowa odpowiedź z konieczności musiałaby być rozbudowana w skali szczegółów, którą jak dotąd udało się poznać, zaś odpowiedź skrótowa wydaje się niewiarygodna, co utrudnia jedynie zrozumienie mechanizmów ewolucji widzom nie zaznajomionym z biologią. Sedno zaś tkwi dokładnie w tym, że aby na Ziemi pojawił się Homo Sapiens, nie trzeba właśnie żadnej radykalnej przemiany. Ewolucja w samej istocie nie jest nastawiona na radykalne zmiany, ale jest stopniowa i postępuje tak gradualnie na przestrzeni milionów lat- nie myślimy w tak rozległych kategoriach wiekowych, ale można spokojnie uznać, że to kupa czasu. Oczywiście, następują także nagłe zmiany skokowe, ale te również spowodowane są czynnikami naturalnymi- mutacjami. Czasem zaczynają utrzymywać się w populacji osobników, choć najczęściej tak nie jest.
Rozumiem, że tak przydługi wywód mógłby zanudzić i zdezorientować widzów, którzy nie mieli nigdy do czynienia z ewolucją, więc nie dziwię się w sumie ateistom w studiu- mieli nie lada kłopot, aby przedstawić te modele prostym językiem. Jednak hipotetyczne modele to nie wszystko. Po skamieniałościach, które zapisały historię naszych przodków, wyraźnie widzimy stopniowe przemiany, choćby w obrębie mózgoczaszki, która stale powiększała się. Umiemy wytłumaczyć, dlaczego organizmy tworzą stada, dlaczego ludzie zaczęli chodzić na dwóch nogach. Dlaczego to mózg został organem przeżywającym największy, choć stopniowy progres- i nie potrzebujemy tu ponadnaturalnych wyjaśnień. Umiemy wytłumaczyć, dlaczego empatia, jako pewien stan psychiczny, jest korzystny także dla każdego osobnika z osobna, i dlaczego jest on w większości z nas tak mocno zakorzeniony przez geny, że bez względu na wiedzę o jego pochodzeniu i działaniu, umiemy być dobrzy dla innych ot, tak.
I nawet jest to przyjemne dla nas samych. A to są fakty bardzo ważne, ponieważ od nich, w kategoriach długaśnych dziejów naszej planety, pozostaje już tylko niewielki krok do stworzenia cywilizacji i rozszerzenia, również tej empatii,
na system umownych znaków, a także poza „własne stado”. Co więcej, obserwujemy, jakie części mózgu odpowiadają za jakie uczucia i emocje. Jak niebagatelną rolę grają tu hormony. Co więc z tym fantem zrobić? Czy to w mózgu znajduje się dusza?
A może po prostu dusza to mózg? Nie, mózg obumiera, a dusza, z założenia, jest nieśmiertelna. Dlaczego jednak Bóg wybrał właśnie taką lokalizację dla duszy?
Po to, by wyglądało to jak produkt ewolucji? Dlaczego wszechmocny Bóg miał w ogóle uruchamiać ewolucję i po jakimś czasie zatrzymywać maszynę, stwierdzić „no, ten model jest całkiem, całkiem” i umieszczać w tym modelu duszę? Po czym znów tą ewolucję uruchomić? Czy nie lepiej z wszechmocą zrobić to od razu? Tak, intuicyjnie tak właśnie być powinno, i tak, biedni starożytni pastuszkowie wyobrażali sobie stworzenie świata i człowieka, co opisali w Biblii, bez chęci, by ludzie odczytywali ją alegorycznie.
Jeśli wiemy z resztą, że to kora mózgowa odpowiada za pamięć, myślenie abstrakcyjne, uczucia i emocje, czyli to wszystko, co ostatecznie wyróżnia nas wśród zwierząt, to jak wytłumaczyć fakt, że zwierzęta, które są do nas pod tymi względami najbardziej zbliżone, także mają rozwiniętą właśnie tą część mózgu? My mamy oczywiście rozwiniętą najlepiej- ale to przecież nie rodzi w żaden logiczny sposób wniosku, że jesteśmy jakoś natchnieni. Wygląda na to, że jeśli dusza mieści się w mózgu, to ta dusza u wielu innych zwierząt także stale ewoluuje. Gwałtownych zmian nie widzimy- i właśnie na tym polega ewolucja! Dowody na nią jednak istnieją- to m.in. kod DNA, czy skamieniałości, choć jest ich znacznie więcej. Delfiny i małpy mają w takim razie szczątkową duszę, ale jeszcze się rozwinie. Miejmy nadzieję, że delfiny za miliard lat nie stworzą mitologii na temat boga Delfinosa, który stworzył je na swoje podobieństwo. Bo jeśli nauka rozwinie się wystarczająco, to być może ludzkość spieprzy stąd na inną planetę i stanie się pozaziemską cywilizacją…
Poza tym jak Dziewiecki i Terlikowski wyobrażają sobie to infantylne „wszczepienie duszy”? Jest sobie małpa, a tutaj nagle jej dziecko dostaje w prezencie wszystko, co charakteryzuje człowieka.
-Mamo, mamo! Hej!
-Uaaa uaa- uaa-uaa!
-Nie rozumiem cię, mamo! Tatoo!
- Uaa uaaa iaaiaaa!
-Sprawiacie mi ogromną przykrość. Dlaczego się wygłupiacie? To rani mnie.
Oczywiście Terlikowski pewnie nie argumentowałby w ten sposób, że wraz z duszą człowiek otrzymał także gotowy język, bo to pogrążyłoby go już zupełnie. W każdym razie, jakby to było, gdyby rodzice byli zupełnie „bezduszni”, a ich dzieci już… „duszne”?
Całe szczęście nie trzeba tworzyć tak pokręconych teorii, by wyjaśnić wyjątkowość człowieka. Małą „duszność” widzimy już u współczesnych człekokształtnych. I duszność ta jest wprost proporcjonalna do wielkości ich kory mózgowej.
Chodziło tu o dwie kwestie- mianowicie, zarówno ksiądz Dziewiecki, jak i Tomasz Terlikowski, skupili się na swoim koronnym „argumencie”- ateiści może i umieją dostrzec różnicę między zwierzęciem, a człowiekiem- ale wtedy nie powinno się stawiać im pytania „na czym ta różnica polega”, ale „skąd ta różnica się wzięła”? Dobrze, że obaj panowie zgodzili się przynajmniej co do tego, że może i niektórzy niewierzący naprawdę zauważają spore różnice między ludźmi, a… innymi zwierzętami, choć takie sformułowanie ze strony ateistów nie padło, a byłoby dobre. W tym właśnie problem, że różnice te są oczywiste i zauważalne dla każdego, niezależnie od wiary, bądź jej braku.
Nie ma też problemu z wytłumaczeniem faktu, jak do tego doszło, że w tak dużym stopniu różnimy się jednak od naszych kuzynów w przyrodzie.
Otóż pan ks. Dziewiecki kilkukrotnie podkreślał, że teizm „nie zakłada istnienia Boga”, ale po prostu „wnioskuje o jego istnieniu z powodu niezwykłości człowieka”. A zatem właśnie o tę niezwykłość rozbija się cały problem- i musiałaby paść w miarę prosta odpowiedź na pytanie, z czego ta niezwykłość się wzięła. Tomasz Terlikowski stwierdził, iż Dawkins postulując zupełnie naturalne pochodzenie Homo Sapiens (a więc na bazie ewolucji bez transcendentnych dodatków, czyli oczywistego procesu, z pomocą którego wyłoniły się wszelkie formy ziemskiego życia), nie widzi jakiejś fundamentalnej i radykalnej zmiany w jednym z ogniw ewolucji, jakie uczyniłyby człowieka „prawdziwie ludzkim”- brakuje tu Terlikowskiemu duszy, którą na pewnym etapie owego naturalnego procesu wszczepia Bóg. W tym jednak cały sęk, że założenie to, nie dosyć, że nie współgra z Księgą Rodzaju (co nie jest już ponoć niewygodne, bo teolodzy uznali, że cały Stary Testament to jedynie zbiór metafor), to jeszcze daje nam tylko pozornie prostą odpowiedź na postawione pytanie. Pozornie, ponieważ zaspokaja komfort psychiczny człowieka wierzącego w Boga, ale przy zastosowaniu uczciwości intelektualnej, komplikuje zagadnienie pochodzenia naszego gatunku coraz bardziej. Prawdziwa, naukowa odpowiedź z konieczności musiałaby być rozbudowana w skali szczegółów, którą jak dotąd udało się poznać, zaś odpowiedź skrótowa wydaje się niewiarygodna, co utrudnia jedynie zrozumienie mechanizmów ewolucji widzom nie zaznajomionym z biologią. Sedno zaś tkwi dokładnie w tym, że aby na Ziemi pojawił się Homo Sapiens, nie trzeba właśnie żadnej radykalnej przemiany. Ewolucja w samej istocie nie jest nastawiona na radykalne zmiany, ale jest stopniowa i postępuje tak gradualnie na przestrzeni milionów lat- nie myślimy w tak rozległych kategoriach wiekowych, ale można spokojnie uznać, że to kupa czasu. Oczywiście, następują także nagłe zmiany skokowe, ale te również spowodowane są czynnikami naturalnymi- mutacjami. Czasem zaczynają utrzymywać się w populacji osobników, choć najczęściej tak nie jest.
Rozumiem, że tak przydługi wywód mógłby zanudzić i zdezorientować widzów, którzy nie mieli nigdy do czynienia z ewolucją, więc nie dziwię się w sumie ateistom w studiu- mieli nie lada kłopot, aby przedstawić te modele prostym językiem. Jednak hipotetyczne modele to nie wszystko. Po skamieniałościach, które zapisały historię naszych przodków, wyraźnie widzimy stopniowe przemiany, choćby w obrębie mózgoczaszki, która stale powiększała się. Umiemy wytłumaczyć, dlaczego organizmy tworzą stada, dlaczego ludzie zaczęli chodzić na dwóch nogach. Dlaczego to mózg został organem przeżywającym największy, choć stopniowy progres- i nie potrzebujemy tu ponadnaturalnych wyjaśnień. Umiemy wytłumaczyć, dlaczego empatia, jako pewien stan psychiczny, jest korzystny także dla każdego osobnika z osobna, i dlaczego jest on w większości z nas tak mocno zakorzeniony przez geny, że bez względu na wiedzę o jego pochodzeniu i działaniu, umiemy być dobrzy dla innych ot, tak.
I nawet jest to przyjemne dla nas samych. A to są fakty bardzo ważne, ponieważ od nich, w kategoriach długaśnych dziejów naszej planety, pozostaje już tylko niewielki krok do stworzenia cywilizacji i rozszerzenia, również tej empatii,
na system umownych znaków, a także poza „własne stado”. Co więcej, obserwujemy, jakie części mózgu odpowiadają za jakie uczucia i emocje. Jak niebagatelną rolę grają tu hormony. Co więc z tym fantem zrobić? Czy to w mózgu znajduje się dusza?
A może po prostu dusza to mózg? Nie, mózg obumiera, a dusza, z założenia, jest nieśmiertelna. Dlaczego jednak Bóg wybrał właśnie taką lokalizację dla duszy?
Po to, by wyglądało to jak produkt ewolucji? Dlaczego wszechmocny Bóg miał w ogóle uruchamiać ewolucję i po jakimś czasie zatrzymywać maszynę, stwierdzić „no, ten model jest całkiem, całkiem” i umieszczać w tym modelu duszę? Po czym znów tą ewolucję uruchomić? Czy nie lepiej z wszechmocą zrobić to od razu? Tak, intuicyjnie tak właśnie być powinno, i tak, biedni starożytni pastuszkowie wyobrażali sobie stworzenie świata i człowieka, co opisali w Biblii, bez chęci, by ludzie odczytywali ją alegorycznie.
Jeśli wiemy z resztą, że to kora mózgowa odpowiada za pamięć, myślenie abstrakcyjne, uczucia i emocje, czyli to wszystko, co ostatecznie wyróżnia nas wśród zwierząt, to jak wytłumaczyć fakt, że zwierzęta, które są do nas pod tymi względami najbardziej zbliżone, także mają rozwiniętą właśnie tą część mózgu? My mamy oczywiście rozwiniętą najlepiej- ale to przecież nie rodzi w żaden logiczny sposób wniosku, że jesteśmy jakoś natchnieni. Wygląda na to, że jeśli dusza mieści się w mózgu, to ta dusza u wielu innych zwierząt także stale ewoluuje. Gwałtownych zmian nie widzimy- i właśnie na tym polega ewolucja! Dowody na nią jednak istnieją- to m.in. kod DNA, czy skamieniałości, choć jest ich znacznie więcej. Delfiny i małpy mają w takim razie szczątkową duszę, ale jeszcze się rozwinie. Miejmy nadzieję, że delfiny za miliard lat nie stworzą mitologii na temat boga Delfinosa, który stworzył je na swoje podobieństwo. Bo jeśli nauka rozwinie się wystarczająco, to być może ludzkość spieprzy stąd na inną planetę i stanie się pozaziemską cywilizacją…
Poza tym jak Dziewiecki i Terlikowski wyobrażają sobie to infantylne „wszczepienie duszy”? Jest sobie małpa, a tutaj nagle jej dziecko dostaje w prezencie wszystko, co charakteryzuje człowieka.
-Mamo, mamo! Hej!
-Uaaa uaa- uaa-uaa!
-Nie rozumiem cię, mamo! Tatoo!
- Uaa uaaa iaaiaaa!
-Sprawiacie mi ogromną przykrość. Dlaczego się wygłupiacie? To rani mnie.
Oczywiście Terlikowski pewnie nie argumentowałby w ten sposób, że wraz z duszą człowiek otrzymał także gotowy język, bo to pogrążyłoby go już zupełnie. W każdym razie, jakby to było, gdyby rodzice byli zupełnie „bezduszni”, a ich dzieci już… „duszne”?
Całe szczęście nie trzeba tworzyć tak pokręconych teorii, by wyjaśnić wyjątkowość człowieka. Małą „duszność” widzimy już u współczesnych człekokształtnych. I duszność ta jest wprost proporcjonalna do wielkości ich kory mózgowej.
Subskrybuj:
Posty (Atom)