niedziela, 6 lutego 2011

Luźne refleksje

Jak w świecie niedoskonałym i krwiożerczym, istoty inteligentne i zarazem stadne (ludzie) mają się pocieszyć? No jasna cholera, umiemy myśleć abstrakcyjnie. Mamy świadomość i wyobraźnię. Badania rezonansowe udowadniają, że tym bardziej świadomość i wyobraźnia (lub ich zalążki) są rozwinięte, im bardziej rozbudowana jest część mózgu zwana korą mózgową. Tak więc mamy świadomość- niebagatelną rolę grają tu różne rodzaje pamięci- krótkotrwała, długotrwała itd. Umiemy przewidywać, co się stanie, przypominać sobie, co już się działo, wiemy, co dzieje się w danej chwili.

W świecie istot tak słabych fizycznie jak my, jest to niezwykle przydatne. Oczywiście, nie tylko my jesteśmy słabi fizycznie- wszystko zależy jednak od warunków w jakich żyjemy, a jeszcze bardziej od tego, w jakich żyli nasi przodkowie. To od tych właśnie okoliczności zależało, iż ludzie posługują się językiem, a szympansy (albo kolibry) nie. Mamy do dyspozycji miliardy lat dla życia, które ewoluowało na miliony, jeśli nie miliardy sposobów. Miliardy okoliczności, które mogły skłaniać do stopniowych zmian i bardziej gwałtownych mutacji. Niektóre, nieliczne mutacje mogą być pozytywne i utrzymać się w populacji. Katastrofy naturalne mogą rozdzielać, jak dotąd, jeden gatunek. To tornado, to ruchy płyt tektonicznych, to powódź, to inne znowu czynniki. Nie warto kłócić się, że mogą wykształcać się nowe odmiany, ale nie gatunki. Świat zwierząt (w tym nas) dzieli się przecież niemal hierarchicznie- im mniej cech łączy obu reprezentantów fauny, tym słabiej są one ze sobą spokrewnione i tym samym, dzieli ich większa przepaść w drzewie genealogicznym (ewolucyjnym).
Królestwa, rzędy, podrzędy, odmiany, rodzaje, gatunki. Im więcej różnic, tym dalsza kategoria- im więcej lat, tym większa skłonność do różnic. Choć niekoniecznie- w niedoskonałym świecie nie wszystko da się przewidzieć- to ludzie umieją przewidywać- i mamy bolesną świadomość, że tylko my to umiemy. Nie wszyscy mają już świadomość, że to nie efekt specjalnego scenariusza i stworzenia na czyjeś podobieństwo, a efekt naturalnych zmian, które przystosowały homo sapiens do właśnie takiego, a nie innego świata.

W chwilach cierpienia i życiowych trosk, wołamy o pomoc. Gdy czujemy się bezradni, zwracamy się do innych ludzi- gdy oni nas zawiodą, czasem działa modlitwa. Jeśli ktoś wierzy we wstawiennictwo JPII, często i modlitwa do niego przynosi ukojenie i przypływ sił. Jeśli ktoś wierzy w zbawienną moc ściskania jąder kozła (rytuał Afrykański), i to może pomóc. Ponieważ wiara to coś namacalnego. A jeśli nie namacalnego, to przynajmniej wykrywalnego poprzez rezonans magnetyczny. Czujemy się lepiej i działamy skuteczniej, gdy wierzymy w siebie. Mamy wyobraźnię, więc pomoc może przynieść także wiara w rzeczy ponadnaturalne, w tym różnych bogów. Michał Wiśniewski mógł więc spokojnie zaśpiewać: „bóg jest maskotką mą”. Rodzice nie są już wszechwiedzący, jak się nam wydawało w dzieciństwie. Jesteśmy skazani na siebie. Trzeba zastąpić rodziców, zabawki, misie-przytulanki. Mechanizmy psychologiczne, jedne wrodzone, inne nabyte.

Ateiści walczą- jak stwierdził mój wierzący przyjaciel, nie wiadomo z czym. Gubią się w tym wszystkim. Ja jestem jednym z nich, więc jestem w takim samym stanie- dotknął mnie więc syndrom „zagubionej owieczki”. Dla ludzi wierzących jest to błyskotliwa hipoteza- skoro synonimem dobra i prawdy jest Bóg w konkretnej wersji, to ateista negując jego istnienie, nie widzi sensu w dobroci i prawdzie. Niestety, aby zasięgnąć innej perspektywy, trzeba być ateistą lub przynajmniej agnostykiem. Dobroć tłumaczę sobie w kategoriach biologicznych- większość ludzi ma empatię, bez której dobroci by nie było, a która jest wpisana w nasze geny i wspierana przez środowisko, w którym pewne zasady są właściwie niezmienne, ponieważ nie da się zmienić fundamentalnych prawideł budowy ludzkiej psychofizyki i naszego funkcjonowania świecie, będącego skutkiem tej budowy. Dlatego chociażby, współczucie jest dobre. Dlatego właśnie nieuczciwość jest potępiana. A prawda? Cóż, nasze życie jest jednak złożone. Kiedyś słowo „prawda” wydawało mi się czymś ponad, czymś wielkim, równym bogu. A prawda nie jest czymś absolutnym. W świecie złożonym i niedoskonałym, pełnym różnorodnych zjawisk i relacji, prawda może być tak piękna, jak i brutalna i smutna. Bo prawda- to po prostu faktyczny stan. Czy nie widzę w tym sensu? To kolejne słowo-klucz. Sam odmieniam słowo „sens” przez wszystkie przypadki. Jeśli czuję szczęście, to czuję, że życie ma sens. To teraz zabrzmi filozoficznie- ale każdy karmi się jakąś ułudą. Moja jednak nie jest tak ekstremalna. Po prostu, należy cieszyć się z każdej chwili, choć to trudne. Randka z dziewczyną się kończy, ale nie znaczy to, że nie ma sensu. Wszystko się kończy. Wszystko ma sens, co prowadzi do jakiegoś wyznaczonego przez nas celu. Natomiast życie jako całość, nie ma sensu pojmowanego w ten antropocentryczny sposób- albowiem ani nie planowaliśmy naszych narodzin, ani nie planujemy własnej śmierci. Tu jest pole dla wyobraźni i myślenia życzeniowego- tutaj wchodzą różne mity o życiu wiecznym, wiecznej szczęśliwości, w rekompensacie za życie, które jest niedoskonałe. Działa to na zasadzie antynomii- choć stanowi to bardzo pobieżną logikę. Jeśli coś śmierdzi, to coś musi pachnieć. Jeśli coś jest czarne, to musi być i białe. Jeśli jest życzliwość, to musi być i podłość. A jeśli świat jest niedoskonały? Hmm… innego nie znamy. Ale musi być, gdzieś tam, nie wiadomo gdzie, o ile możemy posługiwać się terminologią geograficzną. Większość ludzi ma przemożną chęć, by przezwyciężyć myśl o śmierci. By funkcjonować po niej, choć bez potrzeb. Bez ciał. Bez mózgów. Bez hormonów- adrenaliny, dopaminy, serotoniny itp. Jak to możliwe, skoro to wszystko jest ze sobą ściśle sprzężone i decyduje o tym, kim jesteśmy? NIEWAŻNE. Po prostu, będziemy żyć w innych formach, ale to nieodgadnione. Bogu przypisuje się sprzeczne ze sobą atrybuty? Np. wszechwiedzę i wszechmoc? No cóż, niepotrzebnie jakiś filozof próbował podejść do tej sprawy logicznie. Bóg jest nieodgadniony, więc nie musi to się u niego kłócić- nasza logika jest „za mała”. Bóg stoi ponad wszystkim. Mało kto pomyśli, że ideał, jakikolwiek, to czysta abstrakcja, która może być pomocna w codziennym życiu. I nie mam na myśli jedynie boga. Ideały nas motywują. Ale nie trzeba przecież postulować, że gdzieś tam realnie ISTNIEJĄ. Samo stwierdzenie „istnienia” ma dla mnie wydźwięk realny i naturalny. Jak można istnieć „inaczej”, niż robią to przedmioty, rośliny, zwierzęta? A da się, ale to nieodgadnione? Jasne. Jeśli ktoś wymyśli coś, co odpowiada naszym emocjom, choć logicznie jest to wewnętrznie sprzeczne, to wystarczy powiedzieć, iż jest to nieodgadnione. W ten sposób pewne „owieczki” uświadamiając sobie, że nie ma pasterza, próbują na własną rękę szukać prawdy, czy raczej różnych prawd- mając do tego zestaw narzędzi. Innym „owieczkom” naprawdę odpowiada bycie owieczkami i stoją przy danej atrapie pasterza, będąc przekonanymi, że bez zbytniego szukania to on jest uosobieniem całej prawdy- to, że poddaństwo bez zrozumienia intencji przywódcy przypomina sadomasochizm lub dyktaturę, nie przeszkadza im- podobnie jak fakt, że obok nich są owieczki z innych trzódek, na tej samej zasadzie wpatrzone w zupełnie inną atrapę.

Nie postrzegam życia w kategoriach wojennych- nie trzeba koniecznie z czymś walczyć. Choć może rzeczywiście, dobrze jest walczyć z czymś, a nie z kimś, choć jest to zadanie niezwykle trudne. Ale i tak walczymy- czasem nawet z własnymi myślami- używając do tego innych myśli. To tak samo naturalne, jak pokój i kompromis. To pewne nieuniknione etapy. Ładowanie, rozładowanie, i tak dalej. Nie wierzę, że wielu wierzących w ogóle nie wątpi w nadnaturalne siły. Poza tym, nie jestem wrogo nastawiony do osób, które są religijne i wierzące, ale którym to pomaga i których religijność nie skłania do jakiejś formy przemocy. Każdy z nas jest niedoskonały, a brak racjonalizmu zabija. Nie chodzi o całkowite wyzbycie się emocji, ale o zbyt częste stawianie emocji ponad faktami. Sam dla przykładu palę papierosy i ciężko mi z tym. Wiem, że to szkodzi- i finansowo, i zdrowotnie. Świadkowie Jehowy dla przykładu, takich rzeczy wystrzegają się głównie z powodów religijnych. To w sumie pozytywny skutek. Jeśli nie jedzą kaszanki z tych samych powodów, jest to zupełnie neutralne- bo bez takich produktów można się obyć bez uszczerbku na zdrowiu (sam nie przepadam za tym specjałem). Natomiast jeśli chodzi o sytuacje podbramkowe z transfuzją krwi, skutek myślenia w kategoriach świętości może przynieść szkody- niepotrzebną śmierć. Po prostu, jeśli widzę, że potrafię być dobry, że chcę być dla innych dobry, że to, co mi przeszkadza, to irracjonalizm, że to, co mąci życie na planecie- to irracjonalizm… staram się go minimalizować. Nie jest to jakieś wielkie wojowanie.